Autor |
Wiadomość |
Teresa
|
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Pon 17:04, 14 Sty 2019 Temat postu: |
|
Cytat: |
3. ruchy wywodzące się z innych religii lub ruchów o podłożu humanitarnym (Maitri)
|
Misja s. Michaeli – spotkanie z Ruchem Maitri
Wobec ponownej fali rozrzucania odbitek listów oburzonego duchowieństwa, jakobym Katolicki Ruch Maitri „oczerniała” i zaliczała do sekt (co jest największym zgorszeniem członków tegoż ruchu i ich sympatyków), pragnę wyjaśnić i mocno podkreślić, że ja nigdy tego ruchu nie zaliczałam do sekt! Kto mnie pyta, wyjaśniam, że Ruch Maitri nie jest sektą, lecz gorszy niż sekta (!), ponieważ sekta rozsiewa fałsze religijne poza obrębem naszego Kościoła, więc kto jest dobrym katolikiem, to błędu sekciarskiego nie połknie.
Natomiast groźniejsze jest rozsiewanie błędów religijnych wewnątrz Kościoła i to przez jego autorytety. Ruch Maitri, który zrzeszył naprawdę gorliwych i ofiarnych katolików, od początku szczycił się błogosławieństwem papieża J.P.II oraz współpracą z Matką Teresą, więc jego publikacje były rozpowszechniane na wielką skalę, a ich czytelnicy bezkrytycznie przyjmowali zawartą w nich treść. Cały podstęp leżał w tym, że ruch od początku deklarował dwa cele: 1) nieść pomoc materialną ubogim z krajów Trzeciego Świata 2) „ubogacać” się ich kulturą. Ale w prośbie o błogosławieństwo papieskie podany był tylko jeden cel, że: członkowie Ruchu Maitri „chcą służyć Chrystusowi w Jego cierpiących braciach”, więc papież udzielił błogosławieństwa, gdyż nie wiedział o ich „ubogacaniu” się pogańskimi religiami. To „ubogacanie” realizowane było nie tylko na ich wewnętrznych spotkaniach, ale także przez broszurki i inne materiały propagowane jako „religioznawcze”, a zawierały poglądy teozoficzne (niezgodne z nauką Kościoła), niby katolickie i „posoborowe”, bo sygnowane były jako wydane przez papieski uniwersytet „Gregorianum” – co po sprawdzeniu w Rzymie okazało się kłamstwem.
Niestety, to kłamstwo funkcjonowało przez kilkanaście lat, nawet wtedy, gdy duszpasterzem Ruchu Maitri był ks. Kuraciński SAC – dyrektor pallotyńskiego ośrodka misyjnego, oraz ks. prof. Forycki SAC będący jednocześnie rektorem WSD w Ełku, gdzie ordynariuszem był ks. bp Samsel – przewodniczący Episkopatu d/s życia konsekrowanego i ruchów katolickich w Polsce. Zaufanie było tak bezwzględne, że pisemna krytyka fałszywych tekstów przez ruch Maitri rozpowszechnianych, wywołała wielkie oburzenie, że s. Michaela, ma „chorą wyobraźnię”, a przez jej „oszczerstwa” zmniejszyły się dochody i ludzie na misjach giną z głodu!!! Pytałam i nadal pytam: Czy pomoc głodującym musi być związana z szyldem: „Maitri” i czy jego aktywni misyjni współpracownicy muszą być uformowani w duchu teozoficznym? Uprzedzałam, że szyld taki jest dezorientujący i nie pasuje do katolickiego ruchu, bo: w Indiach jest Upaniszad pod tytułem Maitri, o treści sprzecznej z chrześcijaństwem, a wcześniej, niż nasz Ruch Maitri, opracowana została buddyjska medytacja Maitri, okultystyczny hawajski masaż maitri, w USA już istniał buddyjski związek gejów i lesbijek Maitri oraz, że głowa hierarchii okultystycznej Maitreya traktowany jest jako personifikacja Maitri. Nic nie pomogło…
Dziś argument, że krytykowane przeze mnie błędy zawarte w tekstach Ruchu Maitri, były dawno publikowane, nie zmienia faktu, że ich treści wprowadzają w błąd czytelnika, niezależnie od daty ich publikacji. Wspomniane więc broszurki zafałszowanego „Gregorianum – Maitri” robią swoje. Np. na teksty jakoby gregoriańskie prof. Krzysztofa Byrskiego powołują się nawet studenci KUL-u, chociaż zawierają wiele przekrętów dotyczących zarówno chrześcijaństwa, jak i hinduizmu. Dlatego wydała mi się, konieczna informacja, że publikacje Ruchu Maitri zawierają wiele teologicznych błędów oraz, że wydane zostały pod wydawnictwem podrobionym pod „Gregorianum”, więc katolik na nich nie może polegać.
Chodzi o to, by usunąć zakodowane w tych pismach błędy, bo niejednokrotnie podczas moich apologetycznych katechez w różnych środowiskach, gdzie wyjaśniam unikalność katolickiej religii, zdarza się, że niektórzy mi przeczą, powołują się na teksty „Gregorianum – Maitri”, gdzie jest napisane, że wszystkie religie zawierają Boże Objawienie i mają moc zbawczą, że Koran to „Ewangelia Islamu”, zaś Bhagavadgita, to „Ewangelia hinduizmu”, a Kriszna to „Hinduski Chrystus”. Nawet miałam słuchacza, który w oparciu o „pisma Ruchu Maitri”, przekonywał obecnych, że Bóg wiele razy się wcielał. Również joga propagowana przez nich jako droga do zjednoczenia z Bogiem stała się dziś bardzo powszechna, a przecież ona do Boga nie prowadzi.
W ogóle początków rozpowszechniania się wielu synkretyzmów religijnych w Polsce, można doszukać się właśnie w publikacjach Ruchu Maitri.
Elementy wschodniego światopoglądu były wprowadzane w Polsce przez teozofów (por. w Internecie np. Wanda Dynowska i Maurycy Frydman – Założyciele Biblioteki Polsko- Indyjskiej). Jeszcze za czasów PRL-u przedostawały się do Polski książki o Krisznie i Buddzie głównie „drugim obiegiem”, ponieważ oficjalnie system komunistyczny niby walczył z przejawami religijności, a jednocześnie „wtajemniczeni” we współpracy z MSW już w latach 70. XX wieku wyjeżdżali do Indii, gdzie mieli hinduistyczne szkolenia w aśramach – tamtejszych ośrodkach kultu. Selekcję kandydatów na te szkolenia prowadził m.in. urzędnik ds. wyznań pracujący w Polskim Konsulacie w Bombaju. On też tam drukował falsyfikaty dzieł indyjskich tłumaczenia Wandy Dynowskiej (i nie tylko jej), które wysyłał do Lichtensteinu, a stamtąd sprowadzało je Towarzystwo Przyjaźni Polsko – Indyjskiej (TPPI) w Warszawie, do którego przed wyjazdem do Indii sama się zapisałam, nie podejrzewając zdrady, gdyż kierownikiem TPPI był wówczas prezes warszawskiego KIK-u.
Do w/w akcji mnie również próbowano pozyskać.
Było to w 1973 r. w Bombaju, kiedy starałam się w urzędzie konsularnym o przedłużenie paszportu na pięć lat. Maurycy Frydman zaproponował mi dobrze opłacaną współpracę. Byłam wtedy młodą kobietą, miałam 35 lat, więc pytał, dla jakiej to sprawy tak się poświęcam, że chcę nadal pracować w Indiach. Ja argumentowałam, że mój zawód mnie do tego skłania. A on wtedy zaproponował mi 300 dolarów miesięcznie za współpracę z nim na rzecz szerzenia w Polsce wschodnich religii, „aby Polacy nie byli skazani na chrześcijaństwo” – argumentował. Bardzo mnie zaskoczyło to, co usłyszałam. Przecież z taką żarliwością komuniści wtłaczali nam pogląd, że każda religia to opium… A tu raptem urzędnik ds. wyznań (przecież partyjny) teraz chce szerzyć w Polsce różne religie! Odpowiedziałam mu, że Polacy nie są skazani na chrześcijaństwo, tylko na ateizm. A on na to: „Ateizm jest dobry dla ludzi, którym wystarczy miska i łóżko… A człowiek myślący zastanawia się, skąd się wziął, dokąd zmierza, jaki jest sens życia itp.… Niestety, na te tematy ateizm nie może dać odpowiedzi, lecz religie – przecież nie muszą być chrześcijańskie, więc niech Polak ma możność wyboru!”.
W tej sytuacji, chcąc się uwolnić od tej propozycji, zapytałam go dlaczego on za te 300 dolarów sam nie chce wysyłać proponowanych zaproszeń, przecież jemu byłoby łatwiej, gdyż miał indyjskie (nie wiem czy tylko indyjskie) obywatelstwo. Wyjaśnił mi, że oni chcą kandydatów młodych i wierzących, bo niewierzący żadnej religii nie będą uczyć. Argumentował, że jeśli są w Polsce młodzi wierzący, to na pewno mają wierzących rodziców, bo media i szkoły wiary im nie przekazały. I dalej wyjaśniał, że jeśli on zaprosi, to rodzice będą pytać „po co cię ten komunista zaprasza?”… A jak pani zaprosi – mówi do mnie – to „rodzice wyjazd na misję poprą, a ksiądz tacę zbierze i bilet kupi” – dodał z uśmiechem. I dalej argumentował: „nam się lepiej kalkuluje zapłacić pani 300 dolarów miesięcznie, niż pokrywać 60 powrotnych biletów rocznie, bo chcemy co pół roku przeszkolić około 30 osób” – tyle miał miejsc, choć nie wiem, czy wszystkie zawsze były wykorzystane. Wówczas bilet powrotny do Indii kosztował około 450 dolarów1. Udało mi się zakończyć dyskusję z Frydmanem argumentem, że zaproszenie na moją placówkę może wysłać tylko miejscowy biskup, bo taką mam z nim umowę.
Kto tę akcję finansował?
Gdy zapytałam jak to jest że partia finansuje w/w szkolenia, dowiedziałam się, że koszty w Indiach pokrywa Ordo Templi Orientis (OTO) – Zakon Świątyni Orientu… Celem tego zakonu jest rozpowszechnianie wschodnich religii, w świecie, szczególnie wiary w reinkarnację, łącznie z prawem dharmy i karmy, by na jej podstawie wszystkie religie sprowadzić do wspólnej syntezy. Właśnie w tym duchu dział teozofia i antropozofia i zwolennicy „New Age”. Jak twierdził Frydman, Ordo Templi Orientis będzie finansować utrzymanie ochotników na w/w szkolenia w indyjskich aśramach, wyłącznie dla tych, którzy podejmą się, że po powrocie będą nauczać tych religii w swoim kraju. Tylko każdy musi przyjechać na swój koszt – OTO nie pokrywa biletów. Te same warunki mieli kandydaci z różnych republik ZSRR. A ja miałabym wysyłać zaproszenia na moją placówkę misyjną dla osób przez nich wybranych, by dopiero na miejscu organizatorzy mogli omówić z ochotnikami warunki współpracy i skierować ich do odpowiedniego aśramu, więc rodzina nie będzie wiedziała, że dany ochotnik nie pracuje na placówce misyjnej.
Ostrzeżenia przed s. Michaelą
Gdy przyjechałam do Polski, uderzono mnie oszczerstwami, o czym początkowo nie wiedziałam. Dopiero w zakonie powiedziała mi siostra przełożona, że miała ostrzeżenia, żeby mnie do zakonu nie przyjmowano, bo jestem wtyczką jakiejś „lewej” organizacji. Wtedy dopiero zrozumiałam, dlaczego nie miał do mnie zaufania Sekretarz Episkopatu Polski – J.E. Abp Bronisław Dąbrowski, któremu zaraz po powrocie do Polski zgłosiłam plan Frydmana i program Ordo Templi Orientis, ale nie było z jego strony reakcji.
W 1980 r., przed wstąpieniem do Zakonu, dowiedziałam się, że Wyższa Szkoła Nauk Społecznych przy MSW (jej wcześniejsza nazwa: Wyższa Szkoła Marksizmu i Leninizmu) prowadzi roczny kurs z religioznawstwa. Religioznawstwa nie było wtedy na żadnym uniwersytecie, a jedynie w MSW. Byłam więc ciekawa, czego tam na religioznawstwie uczą? Sądząc, że absolwenci indyjskich kursów tam prowadzą wykłady, chciałam na ten kurs się zapisać, ale okazało się, że aby się dostać, potrzebna jest przynależność partyjna, więc nie miałam szansy… Ciekawe… Mogłam studiować wszystkie działy wiedzy na wszystkich uniwersytetach, ale żeby studiować religioznawstwo, konieczna była przynależność partyjna! Pomyślałam, że najlepsza Szkoła, to Zakon Kaznodziejski, żeby w ogóle móc zapobiegać religijnemu fałszerstwu, więc w jego szeregi wstąpiłam.
Po pierwszych ślubach zakonnych, od 1983 roku, prowadziłam wykłady z higieny tropikalnej dla studentów misjologii na ATK (późniejszy UKSW) w Warszawie i pracowałam w biurze u ojców Dominikanów, a potem przeszłam do katechizacji. Na ATK jeden ze studentów pokazał mi gazetkę katolickiego ruchu pt.: „Wspólna Radość, pismo Ruchu Wymiany z Krajami Trzeciego Świata MAITRI” 1980 roku z ilustracją Kriszny w tytułowej stronie, a obok kółko z uskrzydloną ręką (znak, jaki widziałam w Indiach w Adiar k/Madrasu u teozofów). Student powiedział mi, że jest to ruch współpracowników Matki Teresy, który powstał w 1976 roku. Widząc gazetkę z niekatolicką nazwę i symboliką, zainteresowałam się tym ruchem. Zaproponowałam studentom należącym do tego ruchu, że przyjdę do nich i podzielę się swoim indyjskim doświadczeniem, więc propozycję chętnie przyjęli i wielokrotnie spotykałam się z nimi u ojców Paulinów przy ul. Długiej w Warszawie.
Dowiedziałam się, że ich założyciel jest zaufanym współpracownikiem J.E. Ks. Bp. Miziołka, więc gdy pewnego dnia odwiedził mnie w zakonie z dwoma kolegami, bardzo swobodnie z nimi rozmawiałam. Opowiedziałam im w/w historię mojego kontaktu z Frydmanem oraz starałam się ich przekonać, by zmieniono nazwę „Maitri”, ale mojej propozycji nie przyjęli, pomimo dokładnego uzasadnienia dlaczego do katolickiej gazety to się nie nadaje.
Dopiero zrozumiałam przyczynę ich oporu, gdy dostałam ich dokumenty i w jednym z ich skryptów znalazłam artykuł pt.: „ROZMOWA Z MAURICE FRYDMANEM (BOMBAJ, 1976 r.)”, a w przypisach do tego artykułu podano: „Maurice Frydman, Polak z pochodzenia, rzucony losami wojny do Indii, wraz z tłumaczką Wandą Dynowską stworzył w Madrasie Bibliotekę Indyjsko-Polską, której zadaniem miał być przekład arcydzieł starożytnej literatury”. (por. MAYTRI – INFORMATOR STUDENCKIEGO KONWERSATORIUM TRZECIEGO ŚWIATA, październik 1977, TYLKO DO UŻYTKU WEWNĘTRZNEGO, s.23). Więc nie miałam wątpliwości, że woluntariusze Frydmana nie będą mieli problemu z pokryciem kosztów podróży i wyjazdem do Indii w zespole „współpracowników Matki Teresy”, dlatego wyrażałam pewne zastrzeżenia co do tej współpracy. Niestety, zostałam później „opracowana” tak, jak to do tej pory piszą ci, którzy do Waszej Redakcji skarżą się na mnie. Opracowali obszerny paszkwil pt.: „Ostrzeżenie” (przed s. Michaelą Pawlik) oraz okłamali niektórych biskupów, że Ruch Maitri nazywam sektą, posądzając ich o buddyzm i okultyzm. Na tą skargę niektórzy biskupi, pisali listy przeciwko memu rzekomemu „oszczerstwu”, które członkowie Ruchu Maitri ciągle kserują i rozpowszechniają. Z tych listów chętnie korzystają także aktywni członkowie sekt, jak ruch Hare Kriszna, Misja Czaitanii i inne, więc wszystkie skargi pisane na mnie, szczególnie autorstwa duchownych, powielają zarówno członkowie Ruchu Maitri, jak i liderzy różnych sekt, żeby chronić swoje ofiary przed moimi apologetycznymi argumentami demaskującymi ich fałszywe religijne poglądy.
S. Michaela (Zofia Pawlik)
Zofia Pawlik (s. Michaela OP) – ur. W 1938 r. w Ryglicach, woj. małopolskie. Posiada dyplom ukończenia pomaturalnej Szkoły Pielęgniarstwa p.w. św. Wincentego a’Paulo w Warszawie, dyplom ukończenia Instytutu Wyższej Kultury Religijnej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W latach 1967–1980 pracowała na placówce misyjnej w Indiach jako pielęgniarka. W Indiach ukończyła eksternistyczne studia na Uniwersytecie Karnatak w Dharwar, gdzie uzyskała dyplom pierwszego stopnia naukowego: „Bachelor of Arts”. W 1980 roku wróciła do polski i wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Dominikanek Misjonarek Jezusa i Maryi i zatrudniona została jako katechetka. Poza tym współpracuje z Ruchem Obrony Rodziny i Jednostki oraz z ruchem Effatha im. św. Andrzeja Boboli i św. Maksymiliana Jest autorką książek, artykułów i prelekcji na temat zagrożeń dla duchowości chrześcijańskiej, które mają swoje źródło we wschodnich religiach.
1 Przypominam, że w tamtym czasie ci, co wyjeżdżali do krajów spoza bloku komunistycznego, musieli mieć zaproszenie i powrotny bilet opłacony w dewizach. Tylko misjonarze mogli uzyskać z Narodowego Banku pozwolenie na opłacenie podróży w polskiej walucie.
https://prawy.pl/45999-misja-s-michaeli-spotkanie-z-ruchem-maitri/ |
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Pon 14:43, 23 Lip 2018 Temat postu: |
|
Cytat: |
1 Sekty i nowe ruchy religijne jako problem duszpasterski w L'Osservatore Romano, wyd. polskie, 7(134) 1991, s. 12-16
|
Cały artykuł z tego numeru, autorstwa kard. Francisa Arinze jest dostępny tu:
SEKTY I NOWE RUCHY RELIGIJNE JAKO PROBLEM DUSZPASTERKI
„L’Osservatore Romano” , wyd. polskie, nr 7 ( 134) 1991, s. 12-16
Wstęp
Powstawanie i rozwój sekt, czyli nowych ruchów religijnych, stanowi ważne zjawisko w historii religii naszych czasów. Ich działanie znamionuje duża żywotność. Niektóre z nich mają charakter ezoteryczny. Początek innym dała ich własna, szczególna interpretacja Biblii. Wiele wywodzi się z religii Afryki i Azji lub łączy w sposób synkretyczny elementy tych religii z chrześcijaństwem.
Do biskupów kierowanych jest bardzo wiele próśb o informacje i wskazówki, oczekuje się też od nich podjęcia konkretnych działań wobec tego niepokojącego zjawiska. W wielu jednak przypadkach brak odpowiedniej informacji może spowodować, że nie zostanie podjęta żadna inicjatywa duszpasterska, bądź też doprowadzić do reakcji przesadnej.
Jako wprowadzenie do dyskusji i pomoc w sformułowaniu planu pracy duszpasterskiej pragnę omówić tutaj, czcigodni Ojcowie, następujące zagadnienia:
I. Terminologia.
II. Typologia nowych ruchów religijnych.
III. Geneza nowych ruchów religijnych i przyczyny ich rozwoju.
IV. Problemy stawiane przez nowe ruchy religijne.
V. Odpowiedź duszpasterska: wskazania ogólne.
VI. Odpowiedź duszpasterska: wskazania szczegółowe.
(...)
http://analizy.biz/apologetyka/index.php-option=com_content&task=view&id=811&Itemid=70.htm |
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Nie 11:27, 13 Sie 2017 Temat postu: |
|
Wakeford napisał: |
(...)
Pani Kominek ledwo przeczuwa w tym fragmencie, jak sprawy daleko zaszły.
Otóż, mówiąc już prosto, zmienił się sam człowiek i to by należało tu określić, tj pokazać to przedefinowanie pojęcia człowiek. To właśnie dlatego te zmany poszły jak burza
Wszystko, co obserwujemy i piszemy tu na forum, to oczywiście jest słuszne i prawdziwe, ale główną sztuczką szatana był tu pewien trick antropologiczny, który skryty za całością fenomenu upadku cywilizacji, nauki, Kościoła wcale nie jest tak łatwy do zdefiniowania. |
Ostatnimi laty kard Sarah bardzo wiele o tym mówi (i nie tylko on), że człowiek zajął miejsce Boga, jest wiele newsów z jego wypowiedziami:
Kard. Sarah: przywrócić Bogu centralne miejsce w liturgii
Człowiek nie może być w centrum liturgii
... ludzie muszą mieć dostęp do Boga
... wszystko jest tu:
http://www.traditia.fora.pl/zmiany-po-svii-nom-novus-ordo-missae,6/kard-sarah-sila-ciszy-to-sam-benedykt-xvi-zechcial,15473.html
... i są też podane linki do innych stron tu na forum. |
|
|
Wakeford
|
Wysłany:
Pon 20:28, 30 Sty 2012 Temat postu: |
|
Jak na razie, to moim zdaniem, gromadzony jest materiał dowodowy, akta są już gigantyczne, ale wnioski nie są do końca wyciągnięte.
To że "nałożenie rąk" pochodzi od jakiegoś metodysty, że ruch jest protestancki, że owe odpoczynki w tzw. duchu św są demoniczne, to zapewniam, nie robi najmniejszego wrażenia na odnowiczach, neonach itp, możemy sobie gromadzić sterty takich faktów. Dla nich te nasze deliberacje są śmieszne i w ogóle oni machną ręką na to wszystko, jeżeli jakiegoś z nich chcieć by przekonywać.
Proszę tylko zobaczyć jak podczas zatwierdzania celebracji neonów Kiko niczym super-papież poucza z ambony setki zgromadzonaych biskupów, tysiące wiernych i miliony przed telewizorami.
Pani Kominek ledwo przeczuwa w tym fragmencie, jak sprawy daleko zaszły.
Otóż, mówiąc już prosto, zmienił się sam człowiek i to by należało tu określić, tj pokazać to przedefinowanie pojęcia człowiek. To właśnie dlatego te zmany poszły jak burza
Wszystko, co obserwujemy i piszemy tu na forum, to oczywiście jest słuszne i prawdziwe, ale główną sztuczką szatana był tu pewien trick antropologiczny, który skryty za całością fenomenu upadku cywilizacji, nauki, Kośicoła wcale nie jest tak łatwy do zdefiniowania. |
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Pon 16:24, 30 Sty 2012 Temat postu: |
|
Ale co tu badać, co bardziej naświetlać, już tyle w tym temacie zostało powiedziane i nie tylko przez P. Kominek. Ruch oddolny poszedł jak burza, za przyzwoleniem, a jak zaczęto dostrzegać, że ludzie z kościoła katolickiego zasilają szeregi zielonoświątkowców, stają się protestantami, to zaczęto się temu przyglądać i ... ale już "musztarda po obiedzie" , a teraz to się "katolicyzuje" że się tak wyrażę. Z tymi nowymi ruchami to taka "rewolucja" po SVII. |
|
|
Wakeford
|
Wysłany:
Pon 14:47, 30 Sty 2012 Temat postu: |
|
Cytat: |
A tak pierwsze, jak i drugie wskazuje na postawienie człowieka w centrum i na utylitarny stosunek do Boga, Bóg jest owszem – godzien uwielbienia, ale nie sam z siebie, a dlatego, że zrobił lub robi cos dla człowieka. Te niekończące się śpiewy i modlitwy powtarzane jak mantry: dziękuję że mnie wybawiłeś, że mi przebaczyłeś, że jesteś miłosierny, dobry, że mnie kochasz… z gruntu niosą ze sobą treści katolickie, ale w otoczce, o której była mowa, staja się źródłem samouwielbienia, może nieświadomego, ale jednak. |
Tu tkwi jakby sedno dewiacji tych nowych ruchów. Warto by było bardziej zbadać ten aspekt, gdyż ciężko tak na pierwszy rzut oka to wychwycić, gdyż właśnie przykryte całą rzekomą frazeologią chrześcijańską wydaje sie jakby filarem nie-do-ruszenia katolickości tch ruchów.
Dobrze, że pani Kominek to zauważyła, ale trzeba by to jakoś bardziej naświetlić od strony teologicznej i antropologicznej.
Gdyby tak sprawę bardziej zbadać to uważam, ze ten aspekt przebija nawet tzw chrzest w Duchu Św, indywidualizację wiary itd, a nawet można by twierdzić, że wszystko inne z niego wynikło. |
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Pią 23:16, 20 Sty 2012 Temat postu: |
|
Teresa napisał: |
Jak widać co pisze na końcu, to powinna być jeszcze następna część. |
Nowe ruchy religijne – znamię żywotności czy kryzysu Kościoła? (cześć II)
Następny rodzaj ruchów to te, które są zakorzenione w chrześcijaństwie, ale znacznie odbiegają od niego pod względem doktrynalnym. Musimy tu zatrzymać się w ogromnym skrócie na neokatechumenacie, jako na najbardziej wyrazistym przedstawicielem tego rodzaju ruchów. Założony przez Kiko i Karmen, działający na całym świecie, rozwija się ekspansywnie. Jak wielka jest ekspansja tego ruchu widać z danych statystycznych: w 2009 r. formacja neokatechumenalna była prowadzona w 19 tysiącach wspólnot w 4,5 tys. parafii w 820 diecezjach w 101 krajach na 5 kontynentach. Grupy zaś maja od 20 do 50 osób. W Polsce jest około 1000 wspólnot.
Założenia ruchu brzmią bardzo po katolicku, bo w sumie nie ma nic niekatolickiego w chęci prowadzenia w diecezjach i parafiach wtajemniczenia chrześcijańskiego na wzór katechumenatu pierwotnego Kościoła. Jednakże przez swoją ekskluzywność ruch oddalił się stanowczo od rdzenia Kościoła. Ma on swoją własna liturgię, którą używał i zasadniczo używa za milcząca zgoda hierarchii, swoja zwyczaje , swoje obchody Świąt, swoje katechezy, które nie są dostępne dla każdego. Najbardziej groźne w tym ruchu jest ekskluzywizm. Polega on na zdobywaniu rzeczonego wtajemniczenia chrześcijańskiego stopniowo, przechodząc przez kolejne etapy wtajemniczenia. W neokatechumenacie nie istnieje komunikacja z «dołu» do «góry», tzn. od członków grup (wspólnot) młodszych do starszych, do tzw. katechistów. Nie ma miejsca na dialog, na wyjaśnianie wątpliwości. Liczy się jedynie transmitowany z «góry» nakaz, katecheza, czy decyzja wyższych katechistów. Jest to typowe dla wszystkich sekt gnostyckich.
Zauroczenie hierarchii neokatechumenatem jest co najmniej niezrozumiale dla zwykłego wiernego. Musi być wielkie, jeśli Kiko może odezwać się do 253 biskupów z obu Ameryk w takich słowach:1 Droga ma swój język. Nie gorszcie się tym językiem, przeciwnie. Pewien ekspert od mass mediów powiedział nam, że gdyby Droga nie miała swojego języka, to nie miałaby nic. To jest kultura. Niektórzy księża są tak słabo wykształceni, że mówią, iż mamy własny język. I musimy mieć jakąś syntezę, to jest fundamentalne. Trzeba tylko wiedzieć, czy jest on profetyczny, rzeczywisty, prawdziwie pomaga ludziom. Od księży natomiast należy wymagać, aby byli obeznani z różnymi językami w Kościele.
Tych słów nie potrzeba komentować. Starczy dodać, że w ramach „tego własnego języka, tej własnej syntezy neokatechumenat się dorobił wiele dziwactw, wiele groteskowości, wśród których przyjmowanie Komunii św. (prawdopodobnie ważnie, ale niegodnie konsekrowanej) na rękę i na siedząco, specyficzne tańce (słynny już taniec z Hostią jest najlepsza ilustracja swiętokradstw świadomych i nieświadomych, do których dochodzi na spotkaniach neokatechumenatu). Jak dodamy do tego, że Droga buduje własne świątynie, tak zaplanowane, by móc odprawiać swoją liturgię, ma własne seminaria, własną liturgię (o czym już wspomnieliśmy) nie można mieć wątpliwości co do tego, że mamy do czynienia z czymś niespotykanym dotychczas w kościele. Owszem Kościół zna wiele rytów: greko-katolicki, ambrozyjański, mediolański, ryty zakonne, ostatnio nawet ryt rzymski ma dwie formy – zwyczajna i nadzwyczajną. Ale z neokatechumenatem jest inaczej... Neokatechumenatu oddalił się od Kościoła i przestał być jego rzeczywista częścią choć jest w dalszym ciągu formalną.
Ale nie tylko o ryt tutaj chodzi. Chodzi o inna doktrynę – już nie katolicka a neokatechumanalną By nie być gołosłownym należy zacytować chociaż kilka nauk Kikona:
Kościół ma być charyzmatycznym, wewnętrznym, wyjętym spod wszelkiego magisterium i jurysdykcji zewnętrznej.
Dzisiaj wszelkie odnowicielskie dociekania odkrywają centrum sakramentu i teraz pojmuje się Eucharystię jako pamiątkę męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa… Odkrycie sedna centrum Eucharystii sprawia iż wyjaśniają się inne aspekty, skutkiem czego zanikają rozbieżności z protestantami.
W pewnym momencie dla przeciwstawienia się protestantom trzeba było podkreślić realna obecność. Ale w momencie gdy to nie jest konieczne, nie trzeba przy tym się uperać. Gdyż ten historyczny moment już przeminął. Eucharystią jest obwieszczeniem, kerygmat o powstaniu Jezusa Chrystusa ze śmieci2.
I znowu – gdzie tu jest miejsce na ratio? Adepci ruchu uczą się nie myślenia. Za nich myśli katechista, lider, animator. Więc oni nawet nie są w stanie zobaczyć, że nauki Kiko się różnią od tego, co od wieków naucza Kościół.
I na koniec ruch Maitri. Powiem o nim tylko kilka słów. Wywodzi się on z buddyzmu i zachowuje wszystkie jego cechy. Od lat s. Michaela Pawlik, dominikanka z Zielonki, woła na pustyni o likwidacje wpływów tego ruchu. Bezowocnie jak na razie. Siostra Michaela podkreśla, że ruch Maitri propaguje New Age, jest związany jako instytucja z ONZ, promuje hinduizm i wspomaga wprowadzaniu indyferentyzmu religijnego. Aby zilustrować doktrynę ruchu Maitri chyba starczy zacytować fakt, że jako warunek dialogu międzyreligijnego ruch stawia uznanie wiary i doktryny obydwu stron jako objawione. A jednak w Polsce (i nie tylko) ruch ten się rozwija i pod płaszczykiem pomocy dla ubogich z Trzeciego Świata szkodzi duszom ludzkim. Wielkim obrońcą tego ruchu był zmarły abp. Życiński.3 Ku zaskoczeniu wszystkich – jego przedstawiciele dwukrotnie wystąpili w TV Trwam, przedstawiając się jako ruch pomocy dla biednych.
Podsumujemy te nasze rozważania cytatem ze wspomnianego dokumentu kardynała Arinze: Nie powinniśmy wykluczać działania szatana jako jednej z przyczyn powstawania oraz rozwoju sekt i nowych ruchów religijnych, nawet jeśli osoby doświadczające go nie są tego świadome. Zły jest nieprzyjacielem, który sieje kąkol pośród zboża, gdy ludzie śpią. Pamiętamy, że dokument ten jest poświęcony problemom duszpasterskim, spowodowanym przez nowe ruchy.
I na koniec - kardynał Ratzinger dwa razy opisywał Kościół jako łódź miotaną falami. Jako łódź, której grozi ogromne niebezpieczeństwo. Powtórzmy więc pytanie. Czy Benedykt XVI ma szanse wyśnić sen podobny do tego, który miał Innocenty III? Sen, w którym zobaczy dwóch wioślarzy wspomagających sternika, tak jak Innocenty widział Franciszka i Dominika podtrzymujących Bazylikę Laterańską. Czy nie można, oczywiście w wielkim uproszczeniu, przyrównać tych świętych do dwóch filarów Kościoła – fides et ratio?
Wiec należy modlić się, by Bóg powołał wioślarzy, którzy zgodnie będą wspomagać sternika łodzi, miotanej coraz to silniejszymi falami. Dwóch wioślarzy – fides et ratio! Benedyktowi może się przyśnić taki sen, bo Bóg zawsze, jeśli zechce, może powołać takich ludzi. Tylko że nie będzie to nikt z obecnych nowych ruchów. Bóg bowiem działa racjonalnie i zrozumiałe, nie posługuje się dziwactwami.
Maria Kominek OPs
20.01.2012
http://www.krajski.com.pl/739mkruchy.html |
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Śro 16:06, 18 Sty 2012 Temat postu: Nowe ruchy religijne-znamię żywotności czy kryzysu Kościoła? |
|
W kwietniu 2011 roku w Warszawie miała miejsce konferencja "Czy ''spustoszona winnica'' znów się zazieleni?" w której to konferencji brała udział Pani Maria Kominek - członkini świeckiego zakonu dominikańskiego i zastanawiała się czy nowe ruchy religijne są znamieniem żywotności czy kryzysu Kościoła? Opierając się na wypowiedziach Josepha Ratzingera – kardynała i papieża Benedykta XVI, omówiła kilka wybranych ruchów, przede wszystkich pochodzenia chrześcijańskiego (choć wspomniała też o ruchach wywodzących się z innych religii i tradycji, np. z hinduizmu), wskazując na ich często rozmycie ideowe, a nawet na próby wprowadzania nowych treści teologicznych. Zwróciła uwagę, że np. Droga Neokatechumenalna ma własne teksty mszalne, a zielonoświątkowcy tworzą – świadomie lub nie – coś na kształt własnej sukcesji apostolskiej, gdy w czasie swych spotkań nakładają ręce na innych, którzy ponoć niemal od razu zaczynają mówić, jak apostołowie, różnymi językami. – Ale apostołowie działali z mandatu Pana Jezusa, a kto upoważnił charyzmatyków do takich działań? – zastanawiała się prelegentka. Wyraziła przekonanie, że nowe ruchy religijne w Kościele są oznaką raczej kryzysu, i to głębokiego, niż jego rozwoju i siły.
Tyle przydługiego wstępu, a poniżej zamieszczam cały artykuł Pani Marii Kominek w temacie nowych ruchów religijnych.
Nowe ruchy religijne – znamię żywotności czy kryzysu Kościoła?
Pytanie, na które będę starała się odpowiedzieć, jest tym samym pytaniem, które ponad 25 lat temu zadał Vittorio Messori ówczesnemu prefektowi Świętej Kongregacji Nauki Wiary. W słynnym wywiadzie „Raport o stanie Wiary” kardynał Ratzinger wyraził umiarkowaną, ale jednak nadzieję na pozytywny rozwój ruchów, na ich włączenie w pełna, integralną katolickość. Jednocześnie podkreślił, że ruchy te niosą ze sobą jakieś problemu, mniejsze lub większe niebezpieczeństwo.
Wydaje się, że okres 25 lat jest wystarczająco długi, by móc się pokusić o jakieś podsumowanie tej nadziei. Przy czym warto podkreślić, że o ile 25 lat temu sytuacja w Polsce byłaby zdecydowana różna od tej na Zachodzie, dziś takich różnic nie ma.
Gdy mówimy o ruchach religijnych mamy na myśli pewne zjawisko, które ujawniło się w Kościele z całą siłą po Vaticanum Secundum. Warto postawić pytanie czy jest ono związane z Soborem, czy jest jego efektem? Wydaje się, że kardynał Ratzinger sugeruje właśnie coś takiego we wspomnianym wywiadzie. Mówi on: To co budzi nadzieje Kościoła, a co płynie z samego kryzysu w Kościele świata zachodniego, to powstawanie nowych ruchów, przez nikogo nie projektowanych, spontanicznych, będących wyrazem żywotności samej wiary. Spostrzeżenie bardzo ciekawe, bowiem Kardynał widzi ruchy, powstające z powodu kryzysu jako remedium na ten sam kryzys. Na pierwszy rzut oka, może wydawać się, ze to zdanie zawiera sprzeczność. Takie wrażenie można odnieść, ponieważ Kardynał wyraża się w bardzo oszczędnych słowach. Jednak tak nie jest, a opinia kardynała Ratzingera ma ogromne znaczenie.
Otóż każdy kryzys w Kościele generuje pewne ruchy oddolne. Ruchy te niosą niebezpieczeństwo stania się herezją. Ale często również dają nadzieję na uzdrowienie Kościoła. Najlepszym przykładem mogą być dwa czasowo prawie równoległe ruchy – ten, inicjowany przez Świętego Biedaczynę, początkowo jako wielkie poruszenie świeckich i ten – założony przez Piotra Waldo. O ile pierwszy dał początek wielkiej i wielce zasłużonej Rodzinie Franciszkańskiej, ten drugi stał się zalążkiem groźnej herezji. A kryzysy Kościoła mają to do siebie, że wyzwalają w wiernych chęć poszukiwania jakiegoś rozwiązania, co często wiąże się z otwieraniem drogi różnym zupełnie obcym prądom, najczęściej herezjom.
Wracając do myśli kardynała Ratzingera który podkreśla, że nowe ruchy są normalnym zjawiskiem w czasie kryzysu i że niosą one ze sobą niebezpieczeństwo i nadzieję, możemy od siebie zadać tylko jedno pytanie: czy Benedyktowi XVI przyśni się taki sen, jaki miał Innocenty III. Miejmy nadzieję – Pan Bóg działa i cud może się zawsze zdarzyć. Zdaje się, że 25 lat temu, kardynał Ratzinger miał podobne nadzieje.
Kardynał wyraźnie mówił o ruchach, jako o wyrazie żywotności samej wiary. Nie rozwija dalej myśli, ale wolno wnioskować, że kryzys, który trapi Kościół nie ogarnął Go w całości, żywotna jest jeszcze wiara. Wiara, która jak podkreślił, jest antidotum na rzeczywistość, która stała się pustką. Wiara, która jest pragnieniem znalezienia sensu życia i umiejscowienia siebie w niezrozumiałym świecie. Wiara radosna, żywotna, spontaniczna; wiara, która każe ciągle poszukiwać. Wiara czyli fides. I natychmiast należy zapytać – a gdzie ratio?
Wracając do wspomnianego wywiadu, co ma bezpośrednie odniesienie do naszego tematu, wspomnijmy, że jako główną przyczynę w tym zagmatwaniu ratio, Ratzinger widzi błędną eklezjologię. Eklezjologię, w której pierwszoplanową pozycję zajmuje człowiek, a kościół jawi się jako nasz (ludzi), a nie Jego (Boga). Skutki tej eklezjologii są wielorakie, a najlepiej widać je w działaniu i duchowości ruchów. Czas zatem przyjrzeć się ruchom.
Siłą rzeczy zajmiemy się tymi ruchami religijnymi, które po Soborze Watykańskim Drugim zadomowiły się na dobre w Kościele. Jednak należy zdecydowanie podkreślić, że nie wszystkie ruchy, z którymi mamy do czynienia (i kłopoty) powstały po Vaticanum Secundum, część z nich pojawiła się znacznie wcześniej, lecz ich rozwój lub przeniknięcie do Kościoła Katolickiego nastąpiło w zdecydowany sposób po Soborze. Niektóre z nich – jak chociażby Odnowa Charyzmatyczna powstała jako ruch protestancki, by w latach posoborowych przeniknąć do Kościoła. Inne powstały w ostatnich latach, niektóre są marginalne, inne szybko znajdują adeptów i zajmują poczesne miejsce w Kościele.
Jak wspomnieliśmy, najczęściej powstanie „nowych ruchów” wiąże się z oddolnymi tendencjami zreformowania lub odnowienia życia chrześcijańskiego. Wielu z nich powstało z inicjatywy ludzi świeckich. Na dodatek ruchów tych jest tak dużo, że ich klasyfikacja jest niezmiernie trudna. Nie można więc o wszystkich wyrazić się jednoznacznie. W samej Archidiecezji Warszawskiej jest według oficjalnych danych około 40 takich ruchów, a co dopiero mówić o ich liczbie na całym świecie. Bierzemy oczywiście pod uwagę tylko ruchy, które się zadomowiły w łonie Kościoła, choć nie koniecznie się wywodzą z katolicyzmu. Wszystkie one w oficjalnych statystykach i wykazach określane są jako katolickie ruchy religijne.
Czy można znaleźć coś wspólnego dla tych ruchów: Otóż większość z nich opiera się na małych grupach, w których realizuje się formację w kierunku realizacji celów i zadań ruchu. Formacja ta zasadniczo jest prowadzona przez liderów grup, czasami są to duchowni, w większości wypadków – świeccy. Mała grupa – należy to podkreślić – sprzyja indywidualizacji formacji, co ma oczywiście swoje i dobre, i złe strony. W ruchach, niestety ta indywidualizacja jest raczej szkodliwa, a to właśnie z powodu środków formacyjnych. Otóż mamy do czynienia właśnie z określonym powyżej brakiem ratio. Najbardziej bowiem rozpowszechnione środki formacyjne to: czytanie duchowne, medytacja, modlitwa spontaniczna, tzw. krąg doświadczeń, świadectwa, ewangeliczna rewizja życia, osobiste i publiczne odkrywanie przesłania Ducha Świętego, skierowanego do konkretnych osób. Jak bardzo to wszystko pasuje do cytowanej już żywotności i spontaniczności wiary widać na przykładzie popularnego w wielu wspólnotach wypowiadania przez uczestników spotkania tzw. krótkich formuł wiary – a ma to na celu, by grupa mogła ustalić jak żywa jest wiara konkretnego członka ruchu. Często można spotkać też specyficzne podejście do Liturgii Słowa – polega to na czytaniu fragmentów Pisma Świętego, przeplataniu ich śpiewami, najczęściej przy akompaniamencie gitary, chwil medytacji własnej (cichej lub głośnej), wypowiadania modlitw, zwanych „modlitwami wielbienia”, aby wreszcie dojść do wynurzeń, zwanych świadectwami. Te z kolei, wygłaszanych często ekstatycznie, są powodem silnych przeżyć tak u słuchaczy, jak i o samych wygłaszających.
Ten, może przydługi opis stanu rzeczy, który jest powszechnie znany, przytaczam po to, by podkreślić, że tu chodzi o wiarę, być może żywotną, ale czy na pewno katolicką? Samodzielne rozważanie Pisma Świętego, poparte własnymi interpretacjami jest na pewno protestanckie, modlitwy spontaniczne i świadectwa nigdy nie były przez Kościół darzone zaufaniem. Podejrzana praktyka krótkich formuł wiary wskazuje na to, jak bardzo współcześnie Kościół godzi się na indywidualizację wiary. Credo przestaje odgrywać rolę nie tylko wspólnego wyznania, ale również i katechizująca, czy lepiej powiedzieć nauczającą prawd wiary. Ten przykład wskazuje na bardzo dziwne zjawisko, które jest obecnie typowe dla większości grup i ruchów: mianowicie – ruchy te zaspokajają dwie potrzeby człowieka – z jednej strony dają możliwość wykazać się swoja indywidualnością (świadectwa, własne wyznania wiary, własna interpretacja Pisma Świętego), z drugiej zaś – zapewniają kontakty społeczne, których zabrakło w nowoczesnym świecie po rozbiciu szeroko pojętych więzów rodzinnych. A tak pierwsze, jak i drugie wskazuje na postawienie człowieka w centrum i na utylitarny stosunek do Boga, Bóg jest owszem – godzien uwielbienia, ale nie sam z siebie, a dlatego, że zrobił lub robi cos dla człowieka. Te niekończące się śpiewy i modlitwy powtarzane jak mantry: dziękuję że mnie wybawiłeś, że mi przebaczyłeś, że jesteś miłosierny, dobry, że mnie kochasz… z gruntu niosą ze sobą treści katolickie, ale w otoczce, o której była mowa, staja się źródłem samouwielbienia, może nieświadomego, ale jednak.
Czy po tym wszystkim co zostało dotychczas powiedziane możemy jeszcze mówić o nadziei, o tej umiarkowanej nadziei, związanej z nowymi ruchami, o której 25 lat temu mówił kardynał Ratzinger? Aby odpowiedzieć chociażby pobieżnie na to pytanie, powinniśmy się zastanowić czy wszystkie ruchy, które obecnie mają coraz większe znaczenie w Kościele są nacechowane taką duchowością, jak wyżej opisana?
Otóż jak była już mowa, ruchów jest bardzo wiele i bardzo trudno jest je sklasyfikować. Kardynał Fr. Arinze1 mówi o różnych rodzajach ruchów, wśród których wyszczególnia te, które nawiązują do chrześcijaństwa. Te zaś dzieli na cztery grupy:
1. wyrosłe z reformacji protestanckiej (najjaskrawszy przykład „Odnowa”)
2. zakorzenione w chrześcijaństwie, ale znacznie odbiegające od niego pod względem doktrynalnym (neokatechumenat)
3. ruchy wywodzące się z innych religii lub ruchów o podłożu humanitarnym (Maitri)
4. ruchy religijne powstałe w rezultacie kontaktów między religiami światowymi a pierwotnymi kulturami religijnymi (obecnie nie są prezentowane w Polsce – afrochrześcijańskie ruchy - kimbangizm, wywodzący się z protestantyzmu i Jamaa – z katolicyzmu, jednak pewne elementy tzw. teologii afrykańskiej zaczynają znajdywać posłuch, najlepiej świadczy o tym, że taka teologia jest wykładana na UKSW).
Ruchy oczywiście można podzielić inaczej, jednak będziemy się trzymać tu klasyfikacji kardynała Arinze. W ten sposób ograniczamy się tylko do tzw. nowych ruchów, pomijając ruchy związane lub wywodzące się z dawniej założonych stowarzyszeń, takich jak Sodalicja Mariańska lub Legion Maryi. A jeśli chodzi o nowe ruchy zatrzymujemy się tylko na kilka wybranych.
I tak – ruchy, pochodzące z protestantyzmu.
Największy z nich to Odnowa w Duchu Świętym, zwana też Odnową Charyzmatyczną. Powszechnie wiadomo, że wywodzi się z ruchu zielonoświątkowego, uważana jest nawet za jego katolicka odmianę. Warto jednak dokładnie przypomnieć jakie są jego początki. Ruch wywodzi się z USA (Topeka, stan Kansas). Założył go pastor metodysta Charles Parham, który prowadził z grupą studentów szkolę biblijną. Zastanawiał się dlaczego pierwsi chrześcijanie byli bardziej skuteczni w głoszeniu Ewangelii i doszedł do wniosku, że źródło tej skuteczności tkwiło w Pięćdziesiątnicy. Pasham usilnie się modlił o nową Pięćdziesiątnicę, aż w nocy z 31 grudnia 1900 na 1 stycznia 1901 Agnes Ozman (jedna z uczestniczek szkoły biblijnej) zaczęła się modlić językami po uprzednim nałożeniu na nią rąk przez pastora Parhama. Proszę zwrócić uwagę na to nałożenie rąk. Tu mamy do czynienia ze specyficznym nowym rytem. Nazwano potem ten ryt – chrztem w Duchu Świętym. I co ciekawe i niezmiernie ważne – osoby, które dostają tzw. dar języków zawsze go dostają po otrzymaniu tego chrztu – nałożenia rąk. Kto więc nakłada ręce, inaczej rzecz biorąc – kto jest szafarzem tego rytu? Z gruntu jest to lider grupy lub cała grupa, w zdecydowanej większości przypadków są to osoby świeckie, choć to akurat ma najmniejsze znaczenie. Istotne jest to, że wraz z nałożeniem rąk (podobno w powyżej 90% przypadków, jak o tym świadczą sami członkowie Odnowy) otrzymuje się ów dar czy tzw. charyzmat glosolalii. Jeszcze istotniejsze jest to, że nałożenie rąk jest przekazywalne, jeśli można się tak wyrazić. Dla większej jasności porównam ze święceniami kapłańskimi. Są one ważne, ponieważ nałożenie rąk rozpoczęte od Apostołów trwa nieprzerwanie przez ich następców. (Chyba, że sukcesja apostolska jest przerwana, jak to jest z anglikanami.) Otóż w Odnowie nałożenie rąk trwa nieprzerwanie od pastora Parama, bowiem ci, na których ona nakładał ręce i otrzymywali charyzmatu tworzyli dalej nowe grupy, przekazywali ten tzw. charyzmat nakładając ręce i w ten sposób mnożyły się i mnożą grupy Odnowy.
W roku 1967 czterech członków pewnej katolickiej grupy modlitewnej z Pittsburg, stan Pensylwania nawiązało kontakt z pewną międzywyznaniowa grupa protestancką. Ciekawostką jest, że dwie osoby z tej grupy było wykładowcami teologii na uniwersytecie w Pittsburgu. Na kolejnym spotkaniu doszło do modlitwy nad nimi, nałożono na nich ręce. Byli to Ralf Keifer i Patrick Bourgois. Zaledwie w tydzień potem Ralf Keifer nałożył ręce na inne osoby, które też otrzymały dar glosolalii. I tak Pentecostyzm wszedł do Kościoła Katolickiego. Dalej – można prześledzić ciąg nakładania rąk i otrzymywania charyzmatycznych owoców chrztu w Duchu Świętym. Można prześledzić rozprzestrzenianie się ruchu w środowiskach luteranów, metodystów, anglikanów itd. Zawsze będzie tak samo – przekazywanie daru przez nakładanie rąk przez kogoś na kogo uprzednio nałożono ręce. Rzec by można sukcesja metodysty Parhama. O tym się nie mówi, jakoś się tego nie zauważa. Ale jest to bodajże najistotniejszy element ruchu Odnowy. Wspomnijmy jeszcze, że taki chrzest w Duchu Świętym udzielono przyszłym założycielom wspólnot Emanuel, Lion de Juda (obecnie Błogosławieństw), Chemin Neuf, powiązanie z Odnową miała Marta Robin i jej Ogniska Miłości. Wspomniany poprzednio ruch Jamaa (zakazany obecnie przez biskupów Konga) był przedstawiany jako istna nawałnica Ducha, nowa Pięćdziesiątnica.
Przez wiele lat uspokajaliśmy się tym, że u nas, w Polsce jest lepiej niż na Zachodzie, nie dochodzi do takich wynaturzeń jak tam. Te czasy od dawna minęły. Doszła do nas jedna z najbardziej groteskowych odmian ruchu Odnowy – tzw. spoczynek w Duchu Świętym. Zjawisko to staje się oraz bardziej masowe. Polega na dziwacznym upadku osoby, nad która się modlą odpowiednio dobrani charyzmatycy. Czasami starczy tylko lekką pchnąć ręka człowieka i pada na ziemię, może leżeć długo. Czasem pomocnicy "charyzmatyka" stają za osobą pchniętą, by ją podtrzymać i położyć na ziemię. Staje się to coraz popularniejsze w naszych kościołach, gdzie odprawia się modlitwy o uzdrowienie. Z wypowiedzi ludzi, którzy poddali się temu wiadomo, że bywa bardzo różnie. Wielu z nich mówi, że wyczuli Ducha Świętego, uświęcili się, pogłebiła im sie wiara, mało kto się wypowiada o dalszych skutkach takiego "zaśnięcia". Ale wiadomo, że czasami miało to bardzo przykre skutki – popadanie w depresję na jakiś czas po „odpoczynku”, kłopoty zdrowotne. Używam specjalnie określenie „poddali się, bo niektórzy opowiadają o tym, że stawili opór „duchowemu pchnięciu” i nie upadli, oprócz zniesmaczenia ta próba nie miała dla nich innych skutków. Najbardziej groteskowy jest chyba (jak na razie) tzw. „święty śmiech”, czasami połączony z tarzaniem się, szczekaniem itd. Podobnie jak padanie, zwane zaśnięciem w Duchu Świętym, wywodzi sie z protestantyzmu i jest charakterystyczny dla grupy Toronto Blessing, sekty protestanckiej, która swoje zwyczaje z powodzeniem rozpowszechnia na inne grupy charyzmatyczne. Być może nie wiele czasu potrzeba, by ta kolejna groteskowość przesiąkła do katolickich grup Odnowy.
Groteskowość jest jedna z oznak działania szatana - powinno się postawić stanowczo pytanie – skąd te charyzmaty, skąd te prorokowania, glosolalie, spoczynki w Duchu Świętym itd. Niewątpliwi doprowadzi to do pytania – skąd ten dar pastora Parhama, który pierwszy nałożył ręce na Agnes Ozman? Czyja to sukcesja? I gdzie tu miejsce na ratio – na racjonalne podejście do wiary, gdzie tu miejsce na działanie rozumu?
W następnej części artykułu zwrócimy uwagę na inne ruchy – szczególnie na neokatechumenat i powrócimy do próby odpowiedzi na pytanie: czy najbardziej popularne Nowe Ruchy stanowią zagrożenie czy nadzieję dla Kościoła.
1 Sekty i nowe ruchy religijne jako problem duszpasterski w L'Osservatore Romano, wyd. polskie, 7(134) 1991, s. 12-16
Maria Kominek
22.11.2011
http://www.krajski.com.pl/737mkruchy.html
Jak widać co pisze na końcu, to powinna być jeszcze następna część. |
|
|