Autor |
Wiadomość |
Teresa
|
Wysłany:
Sob 16:13, 23 Lip 2016 Temat postu: |
|
Jeszcze jeden głos w temacie Grossa. Już archiwalny bo z 2011 roku, ale przy okazji wpisywania innego newsa, dziś go zamieszczę.
Iwo Cyprian Pogonowski
Anatomia perfidii J. T. Grossa
Anatomia perfidii J. T. Grossa jest tematem mojego artykułu dla prasy katolickiej w USA pod tytułem „Holocaust Profiteering by Literary Hoax”, czyli „Eksploatacja Holokaustu za pomocą fałszerstw literackich”. Głównym negatywnym bohaterem tego artykułu jest J. T. Gross i jego cztery ostatnie książki fałszujące historię na korzyść dziś kompromitowanego przez niektórych autorów żydowskich, żydowskiego ruchu roszczeniowego.
Wykupiona przez Żydów gazeta The Wall Street Journal pierwsza puściła w obieg wyrażenie „Holocaust profiteering”. Poznanie anatomii tego zjawiska wymaga zacytowanie informacji podanych w Buenos Aires przez Reuter Agency w piątek 19 kwietnia 1996 (14:50:17 PDT), dotyczących zjazdu Światowego Związku Żydów, na którym to zjeździe Rabin Izrael Singer, Główny Sekretarz Światowego Związku Żydów stwierdził, że: „Ponad trzy miliony Żydów straciło życie w Polsce i Polacy nie będą spadkobiercami Żydów polskich. My nigdy na to nie pozwolimy. (…) Oni będą słyszeć od nas w nieskończoność. Jeżeli Polska nie zaspokoi żądań żydowskich to będzie ‘publicznie atakowana i poniżana’ na forum międzynarodowym.”
We wtorek, 5 lutego 2002 w dziale „Bookshelf”, gazeta The Wall Street Journal zamieściła recenzję książki podobnie tendencyjnej jak książki Grossa. Autorem „Postrzępionego Życia” był Blakie Skin, a recenzja nosiła tytuł „Faktyczne okropności i fałszywe roszczenia” („Real Horrors, Phony Claims”). Opisuje ona kwintesencję eksploatacji Holokaustu za pomocą fałszerstw literackich takich jakich dopuścił się Gross w swoich czterech ostatnich książkach.
W piątek, 5 stycznia 2011, J. T. Gross żydowskiego pochodzenia, razem z jego żoną Polką, wystąpili przez kamerami TVP. Redaktor Tomasz Lis nie ukrywał swojej negatywnej opinii o książkach Grossa i zadał swoim gościom kilka rzeczowych pytań, z których wynikało, że pan Lis zdaje sobie sprawę z licznych oszczerstw Grossa przeciwko Polsce i Polakom. Insynuacje Grossa zarzucają Polakom ludobójstwo Żydów i masową kradzież mienia żydowskiego w czasie Drugiej Wojny Światowej.
W czasie wystąpienia przed kamerami telewizyjnymi, J. T. Gross i jego żona występowali jako współautorzy książki „Zlote Żniwa”. Zgodzili się znacznie obniżyć liczbę Polaków winnych zbrodni przeciwko Żydom do kilkunastu tysięcy (z 30 milionów Polaków). J. T. Gross jąkał się i miał trudności ze znalezieniem właściwych słów. Powtarzał kilkakrotnie te same nonsensy, jakich jest pełno w ostatnich czterech jego książkach, począwszy od „Upiornej Dekady”.
Wydaje się, że J.T.Gross, socjolog zatrudniony w Nowym Jorku, zmienił się w historyka z powodu niepowodzeń jego wcześniejszych książek i stał się perfidnym oszczercą Polaków dla dobra żydowskiego ruchu roszczeniowego, dzięki któremu dorabia się fortuny postępując według wyżej cytowanej wypowiedzi rabina Singera opublikowanej przez Reuter Agency. Gross udokumentował swoją nienawiść i chciwość w czterech propagandowych książkach: “Upiorna Dekada” (Universitas, Kraków 1994), “Sąsiedzi (Princeton University Press, 2001), “Strach: Anti-Semityzm w Polsce po Auschwitzu” (Random House, New York, 2006, ISBN 978-0-8129-3), oraz obecnie “Złote Żniwa”. Książki opublikowane były przez wydawnictwo Znak i wywołały protesty czytelników. Jan Tomasz Gross opisuje powojenne wypadki znalezienia biżuterii Żydów na terenach Treblinki.
Książka Tomasza Grossa „Złote żniwa” – która jest antypolską propagandą i czwartą z kolei jego publikacją bardzo korzystną dla żydowskiego ruchu roszczeniowego, obecnie wielokrotnie kompromitowanego przez samych Żydów takich jak profesorowie Norman Finkelstein, autor takich książek jak „Przedsiębiorstwo Holokaust” i Noam Chomsky, „wróg Izraela numer jeden,” którzy nazywają działaczy żydowskiego ruchu roszczeniowego złodziejami i oszustami („crooks” etc.) – przypomniała mi handel złotymi zębami w obozie w Sachsenhausen.
W czasie wojny byłem więźniem w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen pod Berlinem, od 10 sierpnia 1940 roku aż do tak zwanego „marszu śmierci w Brandenburgii”, w czasie którego z 38000 maszerujących więźniów, Niemcy zastrzelili wówczas około 6000 ludzi. Pamiętam, że wówczas wśród więźniów nie widziałem nikogo oznaczonego gwiazdą Dawida. Stało się tak, ponieważ Niemcy wcześniej wywieźli z Sachsenhausen na wschód wszystkich Żydów, z wyjątkiem małej grupy, która stanowiła permanentne Krematorium Komando, do którego Niemcy przydzielali wyłącznie Żydów.
Handel złotymi zębami w obozie w Sachsenhausen zaczynał się w krematorium, gdzie przydzieleni do pracy Żydzi wyrywali obcęgami ze zwłok więźniów złote zęby, które następnie sprzedawali strażnikom i zbrodniczej kryminalnej mafii obozowej, zorganizowanej przez hierarchię kryminalistów niemieckich obozowych prominentów oznaczonych zielonymi winklami. Byli to tak zwani po niemiecku „Beruf Verbrecher”.
Mafia ta była bardzo niebezpieczna. Pamiętam jak znajomy mój Leonard Krasnodębski popadł w konflikt z tymi zbrodniarzami i został zamordowany przez nich przez powieszenie go na haku od lampy w jednym z pomieszczeń izby chorych.
Przypominam sobie znajomego im dobrze niemieckiego Żyda, Paula, który zdaje mi się, że miał na nazwisko Kaufman. Jego koledzy byli członkami Krematorium Komando. Na człowieku tym Niemcy dokonali zbrodniczej operacji, niby eksperymentalnej i wycięli mu część kości goleniowej, co spowodowało mu paraliż stopy tak, że kulał i musiał zgłaszać się na badania dla ciągłości eksperymentu już po masowej wywózce Żydów z Sachsenhausen.
Pewnego dnia Paul powiedział mi, że wydaje mu się, że jest ostatnim Żydem pozostałym jeszcze w Sachsenchausen. Ponieważ w obozie w Sachsenchausen w ogóle nie tatuowano więźniom numerów na rękach, więc zaproponowałem Paulowi żeby przyszył sobie oznaczenia i numer zmarłego Polaka i w ten sposób pozbył się gwiazdy Dawida i uniknął transportu jako Żyd. Niestety Paul bał się tortur na wypadek gdyby wykryto w nim Żyda zwłaszcza, że nie znał polskiego języka. Z tego powodu nie uniknął transportu na wschód do Treblinki lub Oświęcimia.
Makabryczny handel złotymi zębami w obozie w Sachsenhausen, który zaczynał się w krematorium, gdzie pracujący Żydzi wyrywali obcęgami ze zwłok więźniów złote zęby, jest na pewno znacznie bardziej szokujący niż fantastyczne i zmyślone opisy w „Złotych Żniwach” autorstwa małżeństwa Grosów, którzy dorabiają się na służbie coraz bardziej skompromitowanego żydowskiego ruchu roszczeniowego.
Autorzy książki „Złote Żniwa” w bezwstydny sposób „wrzucają do jednego worka” wszystkich Polaków ukazując naród polski jako złodziei, hieny cmentarne, dzikie zwierzęta bez sumienia oraz zaciekłych antysemitów.
W książce „Strach” Gross przypisał polskim katolikom udział w dobijaniu Żydów ocalałych z holokaustu. Natomiast „Złote Żniwa” są przykładem jak Żyd Gross wraz z jego żoną Polką wspólnie eksploatują stosunki ekonomiczne polsko-żydowskie po wojnie – Gross oskarża Polaków o to, że regularnie bogacili się za pomocą przywłaszczania sobie majątku pożydowskiego.
Książka Tomasza Grossa „Sąsiedzi” nadal jest często omawiana w kontrolowanej przez Żydów prasie w USA. Ostatnio, 6 stycznia 2011 w The Wall Street Journal przy okazji omawiania książki Daniela Barmana pod tytułem „The Death Marches: The Final Phase of Nazi Genocide” („Marsze Śmierci: Ostatnia faza ludobójstwa dokonywanego przez Nazistów.”). Tak, więc na pewno urośnie fortuna dorobkiewicza i socjologa-historyka Grossa, którą to fortunę buduje on na swoich oszczerczych książkach zniesławiających Polaków, dla dobra żydowskiego złodziejskiego ruchu roszczeniowego.
Trzeba pamiętać, że powojenny sowiecki terror był nazywany „latami terroru Jakuba Bermana” w czasie którego, większość przywództwa sowieckiego aparatu terroru w Polsce składała się z Żydów. Kolaboracja „komitetów żydowskich” kolaborujących z NKWD jest dobrze udokumentowana. Wówczas ostatnim wspomnieniem wielu Polaków był milicjant żydowski, który zatrzaskiwał za nimi drzwi wagonu bydlęcego w drodze na Syberię. Faktem jest, że nie było podobnej kolaboracji między Polakami i Nazistami. Film „Pianista” Romana Palańskiego żywo pokazuje okrutne postępowanie policji żydowskiej w gettach, w której każdy żydowski policjant, na przykład w getcie warszawskim, wysyłał na śmierć w komorach gazowych około 2200 Żydów. Fakty te uwypuklają perfidię J. T. Grossa w jego ostatnich czterech książkach, włącznie ze “Złotym Żniwem”.
http://www.pogonowski.com/?p=2415 |
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Pon 13:02, 28 Wrz 2015 Temat postu: |
|
Teresa napisał: |
Tajemnice starej fotografii
Najsłynniejsza teraz fotografia w Polsce leży spokojnie w muzealnym archiwum. Jest pożółkła i nieco większa od paczki papierosów. Nikt o nią nie pyta. Za to wszyscy o niej mówią.
(proszę kliknąć na zdjęcie to się powiększy)
Fotografia. Na odwrocie fotografii zachował się napis: „Krasnodębski Tad. PKS”. Innym tuszem dopisana cyfra 3. Trzecie zdjęcie to pismo starosty węgrowskiego w sprawie ekshumacji czerwonoarmistów.
Czy ludzie ze zdjęcia to hieny cmentarne? Czy polscy wieśniacy zostali właśnie złapani na rabowaniu zbiorowych mogił Żydów zamordowanych w obozie zagłady Treblinka II? Czy mają kieszenie pełne wygrzebanych z popiołów pierścionków i wyłamanych z czaszek złotych zębów?
Byliśmy w Treblince, uważnie oglądaliśmy oryginał fotografii, szukaliśmy jej autora i mamy wątpliwości.
(...)
https://archiwum.rp.pl/artykul/1015502-Tajemnice-starej--fotografii.html
https://www.rp.pl/1500plusminus/art19226461-tajemnice-starej-fotografii
|
Odnośnie powyższej fotografii hien cmentarnych, dziś przeczytałam bardzo ciekawa informację.
IPN przyznaje się do błędu i wycofuje zdjęcie z wystawy
IPN przyznaje się do błędu i wycofuje ze swej wystawy zdjęcie ludzi, których niesłusznie posądzono o rozgrzebywanie masowych grobów na terenie byłego niemieckiego obozu zagłady w Treblince.
Grupa odświętnie ubranych osób, w towarzystwie kilku mundurowych, pozuje na piaszczystej polanie. To jedno z najgłośniejszych zdjęć historycznych w ostatnich latach. Najpierw w 2008 roku „Gazeta Wyborcza” nazwała ludzi z fotografii „kopaczami”, którzy w poszukiwaniu kosztowności rozgrzebywali zbiorowe mogiły i zostali złapani przez wojsko na gorącym uczynku. Fotografia była potem osią, wydanego w 2011 roku, eseju Jana Tomasza Grossa pod tytułem „Złote żniwa”. Kilka lat temu wraz z Pawłem Reszką prowadziliśmy dziennikarskie śledztwo na temat słynnego zdjęcia. Nic nie wskazuje na to, by przedstawiało ono ludzi schwytanych na rozkopywaniu mogił. A oskarżenie osób ze zdjęcia o najbardziej odrażające przestępstwo było bezpodstawne.
Akcja wojska przeciw „kopaczom”, którą miała dokumentować fotografia, odbywała się na początku marca 1946 roku. Na polach był wtedy śnieg, po Wiśle pływała kra. Tymczasem ludzie na zdjęciu są w letnich ubraniach. Na zdjęciu nie ma wojskowych, lecz milicjanci. Wreszcie pozujący są w doskonałych nastrojach. Absolutnie nie wyglądają na ludzi dopiero co schwytanych przez mundurowych.
Najbardziej prawdopodobna wersja jest taka, że na fotografii są ludzie, którzy brali udział w porządkowaniu terenu. Grobów żołnierzy radzieckich, których było w okolicy wiele, miejsc zagłady w Treblince? Tego nie wiadomo.
Zdjęcie znalazło się na, właśnie prezentowanej, ekspozycji IPN-u w Centrum Edukacyjnym im. Janusza Kurtyki przy Marszałkowskiej w Warszawie. Podpis brzmiał: „»Hieny cmentarne« poszukujące złota w masowych grobach na terenie byłego obozu zagłady w Treblince, schwytane na »gorącym uczynku« – przykład demoralizacji i zdziczenia obyczajów na skutek wojny”.
Sprawę wypatrzył we wtorek dziennikarz tygodnika „Do Rzeczy”, Cezary Gmyz. Autor wystawy, doktor Tomasz Łabuszewski, zareagował zadziwiającym oświadczeniem opublikowanym na stronach instytutu. Po pierwsze napisał, że prezentowana dziś wystawa została przygotowana przed pięcioma laty, a zakwestionowanie autentyczności fotografii niczego nie zmienia, bo przecież okoliczna ludność rozkopywała groby w Treblince. Łabuszewski dowodził, iż ustalenia w 2010 roku były takie, że ludzie ze zdjęcia to hieny cmentarne. Historyk osoby, które zwróciły mu uwagę, z drwiną nazywa „tropicielami prawdy”. A ich argumentację określił jako nadinterpretację, która wynika ze złej woli. Instytut zdecydował się jednak na wymianę zdjęcia i podpisu. Nowa fotografia przedstawia rozgrzebany teren w byłym obozie zagłady, a podpis brzmi: „Rozkopane przez żołnierzy sowieckich i miejscową ludność masowe groby ofiar obozu zagłady w Treblince”. Prawdą jest, że 1945 roku żołnierze radzieccy używali bomb lotniczych, by dostać się do szczątków Żydów zgładzonych przez Niemców. Prawdą jest również, że były przypadki rozkopywania mogił przez hieny cmentarne. Skala zjawiska nie została jednak nigdy oszacowana. Faktem jest natomiast, że wojsko i milicja tępiły ten proceder, a schwytane osoby były sądzone.
https://www.swiatobrazu.pl/ipn-przyznaje-sie-do-bledu-i-wycofuje-z-wystawy-zdjecie-hieny-cmentarne-34048.html
I tutaj wpis:
https://www.facebook.com/photo/?fbid=753420374762342&set=p.753420374762342 |
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Sob 12:42, 26 Wrz 2015 Temat postu: |
|
Gross – oszczerca z polskim orderem
Dzisiaj na słowa Grossa widowiskowo oburzają się nawet jego wieloletni chwalcy, ale nie zmienia to ani na jotę nurtu prowadzonej przeciwko Polsce brudnej kampanii, której kolejna fala rozlała się po świecie.
Niemal dwie dekady temu, w kwietniu 1996 roku symbolicznie rozpoczął się atak na Polskę ze strony „Przedsiębiorstwa Holokaust”. Izrael Singer, przez szereg lat sekretarz generalny Światowego Kongresu Żydów oświadczył, że jeśli Polska nie spełni majątkowych roszczeń jego środowiska, będzie „atakowana i upokarzana na arenie międzynarodowej”. Sam Singer został później zdymisjonowany za defraudacje, ale jego groźba pozostała w mocy. Raz za razem, ze strony międzynarodowych mediów i eksponowanych figur słyszymy więc o „polskich obozach koncentracyjnych”, współwinie za Holokaust, nietolerancji, ksenofobii i toczących nasz naród rozmaitych paskudnych przypadłościach.
Na czołowego stręczyciela polskiego wstydu wytypowany został zrządzeniem nieznanej opaczności Jan Tomasz Gross, socjolog z równie zagadkowych przyczyn występujący też jako autorytet w dziedzinach historii i etyki zbiorowej. Choć nie prowadził rzetelnych badań mogących ukazać rzeczywiste tło i skalę problemów, o których pisał w kolejnych książkach, od lat licytuje się sam ze sobą na rzucane pod adresem Polaków coraz to poważniejsze oskarżenia. Swobodnie rzuca przy tym wziętymi wprost z sufitu liczbami, ku uciesze dekonstruktorów narodowych "mitów".
Performer ów znajduje za każdym razem celebryckie grono admiratorów. Chociaż co rusz zdają się oni protekcjonalnie poklepywać go po ramieniu i mówić z rubasznym śmiechem: „No, teraz Janek to przesadziłeś”, przecież jednak nie odsyłają go wraz z owymi bredniami na księżyc, gdzie właściwe miejsce dla Grossowych fantazji. Ba, uwiarygadniają je zapraszając do płomiennych dysput ich autora, potrafią rozprawiać o nich z pełną powagą i kolportować je w świat. Kłamstwa, choć wielokrotnie już obalone przez prawdziwych historyków, ale wciąż po stokroć powtarzane, stają się więc oficjalną „prawdą” celebrowaną od święta, choćby w Jedwabnem (przy uroczystej asyście reprezentantów państwa i Kościoła), zaś na co dzień, systematycznie, na łamach mediów miejscowych i zagranicznych.
Skoro ten sposób sprawdza się doskonale, dlaczego nie użyć go znowu? Tak się akurat złożyło, że kolejny performance Grossa przypadł na okres przygotowań do unijnych szczytów mających zdecydować o nowym społecznym eksperymencie – przymusowym imporcie przez kraje eurosojuzu wielotysięcznych, egzotycznych rzesz nowych klientów opieki społecznej – w sile wieku, pełnosprawnych, przeważnie płci męskiej. Nieskorych do pracy, za to chętnie wyciągających ręce po dżizję, czyli podatek, który wypłaci im z własnej woli w postaci sowitych świadczeń socjalnych „niewierna” Europa, zanim w końcu podłoży głowę pod islamski topór. Znów usłyszeliśmy zatem przy tej okazji tak dobrze znany Grossowy motyw o naszym morderczym antysemityzmie i braku współczucia dla żydowskich ofiar.
Przeciw, a nawet za!
Żeby uzyskać należyty efekt, performer musi eskalować napięcie, przykłada więc Polakom z coraz grubszej armaty. Jego wyrażone na łamach dziennika „Die Welt”, w kontekście sporu o imigrantów stwierdzenie, że nasi rodacy mieli w czasie wojny wymordować więcej Żydów niż Niemców to już potężny kaliber. Znamienne i typowe dla środowiska sprzyjającego autorowi „Sąsiadów” były wypowiedzi uczestników dyskusji zorganizowanej przez „Krytykę Polityczną” po skandalicznym artykule. Jak relacjonuje „Newsweek”, Barbara Engelking, szefująca Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Polskiej Akademii Nauk orzekła mianowicie, że Gross ma prawdopodobnie rację, twierdząc, iż Polacy zabili w czasie wojny więcej Żydów niż Niemców, ale nie uprawnia to do „uproszczeń, uogólnień i pośpieszności”. „Mamy dług wdzięczności wobec Grossa. Nasze samopoczucie bez niego byłoby z pewnością lepsze, ale dzięki niemu Polska przeżyła najważniejszą po 1989 roku debatę. Przekłuł balon polskiej niewinności” – mówił z kolei Marcin Zaremba. W roli krytyka karkołomnych tez Grossa wystąpił natomiast Aleksander Smolar. Obok słów polemiki określił się on jednak jako wieloletni przyjaciel autora tekstu w „Die Welt” i wyraził swój „szacunek dla tego, co [Gross] zrobił dla oczyszczenia polskiej historii swymi przełomowymi książkami o Jedwabnem”.
Niby więc krytykują, ale zarazem uznają głoszone wcześniej przez Grossa fałszywe tezy. Niby się oburzają, ale równocześnie chwalą, dając pole do kolejnych kalumnii wypowiedzianych w trakcie dyskusji przez „bohatera wieczoru”. Czytamy bowiem dalej w relacji tygodnika: «To, co Polacy zrobili z Żydami jest traumą do dziś. Traumą oczywistą, bo ludzi nie wolno zabijać» - mówił Gross i dodał: - «To jest historia potworna. Zabijanie Żydów było w Polsce publicznym procesem przy poklasku społeczności. Nie trzeba być bezpośrednim mordercą, wystarczy obecność i aprobata dla zabijania».
Niech przemówi Gross
„W Ameryce zajmowanie się Holocaustem przynosi świetne pieniądze. A jeśli jeszcze dostarczysz «dowody» potwierdzające, że Polacy to obrzydliwi antysemici, to wtedy masz gwarancję, że ogłoszą Cię tu bohaterem” – mówił prof. Norman Finkelstein, autor „Przedsiębiorstwa Holokaust”. Kolejne paszkwile wychodzące spod ręki Grossa pisane są bowiem, owszem, na użytek pedagogiki wstydu, jakiej jesteśmy poddawani w Polsce przez okres III RP, jednak przede wszystkim z myślą o czytelniku międzynarodowym, który ma blade pojęcie o realiach wojennej historii w Europie Środkowej. Wystarczy, że przyswoi on sobie powtarzaną po wielokroć pojęciową zbitkę: Polak-katolik-morderca Żydów. Wiarygodności „ustaleniom” Grossa dodawać ma przekaz, że jest on Polakiem (to daleko idące niedopowiedzenie) oraz fakt, że jego książki publikuje na tutejszym rynku wydawnictwo nazywane wciąż katolickim (Znak). W polskich realiach by poznać „metodologię” Grossa niepotrzebne są drobiazgowe studia. Wystarczy po prostu pozwolić mu mówić.
No właśnie, jakież to „oczyszczenie polskiej historii” zafundował nam autor tak głośnych w świecie „Strachu” czy „Złotych żniw”? Finkelstein nazwał „Sąsiadów” książką „wielkości komiksu i o takiej mniej więcej wartości intelektualnej”, zaś ks. prof. Waldemar Chrostowski stwierdził: „używanie słowa «prawda» w kontekście nawiązywania do Grossa jest obraźliwe dla pojęcia prawdy” zapewne z powodu specyficznego warsztatu stosowanego przez bohatera warszawskich i nowojorskich salonów. Ten ostatni już w latach 70. formułował kuriozalne, ahistoryczne tezy dotyczące Polski z czasów niemieckiej okupacji. W książce Polish Society under German Occupation Gross przekonywał, iż „Polacy cieszyli się większą wolnością w okresie 1939-1944 niż w ciągu całego stulecia”. Wielość struktur konspiracyjnych w okupowanej Polsce przypisywał „swobodzie politycznej” funkcjonującej rzekomo na terenie Generalnej Guberni. „Trudno przypuścić, by podziemne organizacje mogły powstać i istnieć w takiej liczbie, gdyby było inaczej” - pisał.
„Udział Polaków-katolików w prześladowaniu i mordowaniu współobywateli Żydów był zjawiskiem rozpowszechnionym na terenie całego kraju.” (…) „Zabijanie Żydów w Polsce po wojnie nie było traktowane jako zbrodnia, lecz raczej jako forma kontroli społecznej w obronie wspólnych interesów. Zabójcy Żydów nie podlegali ostracyzmowi ze strony społeczności lokalnej” – czytamy z kolei w „Strachu”.
Tropiciel cmentarnych hien
Klasyczną manipulacją w stylu Radia Erewań popisał się Gross również w „Złotych żniwach” traktujących o Polakach-katolikach-hienach cmentarnych, okradających ciała ofiar Holokaustu z kosztowności. Przez cały „esej” przewija się motyw okładkowej fotografii mającej ukazywać naszych rodaków-złodziei ujętych przez wojsko na terenie obozu w Treblince. Jak ustalili dziennikarze „Rzeczypospolitej”, zdjęcie owo przedstawia w rzeczywistości ludzi zmobilizowanych przez dróżnika Lucjana Sikorę do uporządkowania rozrzuconych po obozie szczątków, a nie przyłapanych na kradzieży „żydowskich zębów i pierścionków”, co wielokrotnie wmawiał czytelnikom Gross i akompaniująca mu „Gazeta Wyborcza”. Według kierownika obozowego muzeum, autor „Złotych żniw” w Treblince był, o zdjęcie pytał, ale nawet go nie obejrzał i nie interesowały go inne wersje zdarzeń niż ta, którą ostatecznie opisał.
Dzisiaj na słowa Grossa oburzają się nawet jego wieloletni chwalcy, ale nie zmienia to ani na jotę nurtu prowadzonej przeciwko Polsce brudnej kampanii, której kolejna fala rozlała się po świecie. Oprócz sądowych pozwów kierowanych przeciwko oszczercy należy zadbać o odebranie mu nadanego przez Aleksandra Kwaśniewskiego Krzyża Kawalerskiego Orderu Zasługi RP. Trzeba protestować przeciwko rozsiewanym w zagranicznych mediach fałszom, ale na własnym podwórku Polacy muszą posprzątać sami.
Roman Motoła
https://pch24.pl/gross-oszczerca-z-polskim-orderem/ |
|
|
Teresa
|
|
|
stefan
|
|
|
Teresa
|
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Sob 10:07, 04 Cze 2011 Temat postu: |
|
Gross o nich zapomniał?
Kto słyszał o tym, że Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi uratowało w czasie okupacji co najmniej 750 Żydów? Które mainstreamowe medium poinformowało o bohaterskim niesieniu pomocy – mimo ogromnego niebezpieczeństwa, jakie groziło siostrom i ich żydowskim podopiecznym? Żadne?
Trzy miesiące temu w Teatrze Na Woli odbyło się zamknięte spotkanie promocyjne książki, a raczej paszkwilu – „Złote żniwa”. Policja przed budynkiem, ochrona przy wejściu. Czyżby profesor Gross bał się, że polska tłuszcza zaatakuje go i ograbi – pomyślałem? Przecież uparcie powtarza swoją ulubioną tezę, którą można streścić słowami – mordowanie i grabienie Żydów przez polskich “rzymskich-katolików” było powszechnie akceptowaną normą społeczną.
Nawet nie warto z tym dyskutować. Manipulacje Grossa opisali już historycy w książce „Cena strachu”. Jednak na krzywdzące uogólnienia, zwłaszcza stawiane na Woli, gdzie tak wielu ludzi zaangażowało się w ratowanie Żydów, nie sposób nie zareagować.
Ci, którzy chcieli to uczynić na spotkaniu w teatrze, nie mieli łatwego zadania. Po dwugodzinnych, dość jednostronnych, akademickich dyskusjach tylko kilka osób dopuszczono do głosu. Kiedy dwie z niech zadały trudne pytania, spotkanie szybko zakończono.
Zamiast prób (przeważnie bez odpowiedzi) wdawania się w polemikę z autorem “Złotych żniw” dobrze jest gromadzić i prezentować przykłady, ukazujące jego naciągane tezy w prawdziwym świetle.
Gross mówi o mordujących i grabiących “rzymskich-katolikach”, bez zażenowania sugerując bezpośredni związek nauczania Kościoła ze zbrodniami na Żydach. Wielu, oczami wyobraźni, widzi już księży, zakonników i zakonnice dopingujących, a może nawet biorących udział w “mordowaniu i grabieniu”. Pokażmy więc, co w czasie okupacji robiły dziesiątki tysięcy ludzi prawdziwej wiary. Polskie, „rzymsko-katolickie” siostry zakonne powinny być dobrym przykładem.
Zakon i początki okupacyjnej pomocy
(...)
https://www.fronda.pl/a/gross-o-nich-zapomnial,12635.html |
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Nie 9:02, 03 Kwi 2011 Temat postu: |
|
Książka Grossa jest ''intelektualnym gniotem'' -- wywiad z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim
Z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim rozmawiała Aldona Zaorska
sobota, 02 kwietnia 2011
Czy nie sądzi ksiądz, że mamy ostatnio do czynienia z zakłamywaniem rzeczywistości? Mam tu na myśli m.in. „nowe spojrzenie” na naszą historię. Książka „Złote żniwa” Jana Tomasza Grossa jest tego dość mocnym przykładem…
W mojej ocenie na powstanie twórczości Jana Tomasza Grossa ma wpływ między innymi poprawność polityczna. Przez całe lata pewnych tematów nie wolno było poruszać, potem o pewnych sprawach nie mówiono. Nie zabezpieczono dokumentacji, nie przeprowadzono rzetelnych badań, tymczasem wszystkiego nie da się ukryć, zmieść pod dywan, zabetonować i udawać, że problemu nie ma. Gross wykorzystuje właśnie ten błąd – żeruje na tym, że nie ma opracowań i wypełnia lukę po swojemu.
Jan Tomasz Gross przyjmuje i przeprowadza z góry założoną tezę i do niej dostosowuje swoje publikacje. Nie uwzględnia ani wszystkich faktów, ani wszystkich okoliczności. Jasne, że w społeczeństwie polskim byli szmalcownicy, szumowiny znajdą się wszędzie, ale to był margines. Gross przedstawia sytuację dokładnie odwrotnie, co jest niezgodne z rzeczywistością. Należy też zwrócić uwagę, że nie jest on żadnym historykiem, nie jest też profesorem, nie ma więc prawa występować jako historyk…
Jak ocenia ksiądz wypowiedzi Jana Tomasza Grossa? Miał ksiądz okazję spotkać go osobiście…
W mojej ocenie Grossowi udało mu się zaistnieć, ponieważ ma ogromne wsparcie mediów, przede wszystkim „Gazety Wyborczej”, co w przypadku tego tytułu jest jakby naturalne i nikogo nie zaskakuje. Ma jednak także wsparcie – i to jest zaskakujące – telewizji publicznej – program „Mam inne zdanie”, do którego zostałem zaproszony, jest na to najlepszym dowodem. Moim zdaniem był to program „ustawiony”, nawet prowadzący Marek Zając, którego znam osobiście, zachowywał się tak, jakby widz był głupi. Jak można mówić o prezentowaniu różnych poglądów, kiedy najwyraźniej założeniem programu było zgodzić się z tezami głoszonymi przez małżeństwo Grossów? Jak można mówić o równym traktowaniu gości, skoro nie zostałem wpuszczony na wizję razem z innymi osobami, tylko poinformowany, że Grossowie nie wiedzą o moim udziale, bo inaczej by nie przyszli? Jak można mówić o prezentowaniu poglądów, skoro mnie bardzo szybko odebrano głos? Nazwałem książkę Grossa „intelektualnym gniotem” i to wystarczyło, by uniemożliwić mi wypowiedź. Zapamiętałem pytanie, które już po zejściu z wizji ktoś z publiczności zadał panu Szewachowi Weissowi – ambasadorowi Izraela w Polsce. Ktoś zapytał go, czy w publicznej telewizji w Izraelu byłaby możliwa realizacja i emisja programu, w którym dwoje antysemitów opluwałoby naród żydowski. Ambasador odpowiedział, że to niemożliwe. Tymczasem publiczna telewizja w Polsce dopuściła, by małżeństwo Grossów opluwało naród polski i nikt na to nie reagował. Zarówno zachowanie Grossa na wizji, jak i poza nią, kiedy krzyczał za mną na telewizyjnych korytarzach, że pójdę do piekła, pokazuje jasno, że jest to typ, który nie znosi krytyki – można mówić tylko to, co on chce i tylko to, co jest zgodne z jego poglądami.
Gross sam nie uzyskałby popularności?
Gross bardzo dobrze zna się z Adamem Michnikiem i Blumsztajnem – wszyscy byli w takim klubie, to się chyba nazywało „Poszukiwacze sprzeczności”, do którego należały dzieci prominentnych komunistycznych działaczy. Nic więc dziwnego, że Michnik tak ochoczo lansuje Grossa – świetnie się znają jeszcze z czasów miłości do socjalizmu. Pewnym paradoksem jest, że Gross, któremu socjalizm był tak bardzo bliski nie wyemigrował na Syberię, tylko do USA, gdzie zresztą jest absolutnie nieznany. Będąc w USA pytałem środowiska polonijne o Grossa – przed wylansowaniem go przez „Wyborczą”, nikt o nim nie słyszał. Jest znany tylko w Polsce a i u nas karierę zrobił tylko dzięki „Gazecie Wyborczej”, która zrobiła z niego autorytet moralny. W rzeczywistości Gross to tylko marionetka Michnika. Redaktorowi Naczelnemu „Wyborczej” po prostu odpowiada,
co pisze Gross. Co ciekawe, ten sam Naczelny jakoś nie promuje publikacji, podważających „Złote żniwa”.
Są już takie opracowania?
Oczywiście. Przykładem może być bardzo ciekawa książka autorstwa dwóch historyków – Chodkiewicza i Muszyńskiego pt. „Złote serca – Złote żniwa”, będąca polemiką z publikacją Grossa. Autorzy nie ukrywają, że w Polsce był margines szumowin, ale byli też wspaniali ludzie, którzy ratowali Żydów i nikt nigdy im nie podziękował, nie dał medalu „Sprawiedliwi wśród narodów świata” a do dziś pozostają bezimienni.
Odchodząc od tematu publikacji Grossa, Fundacja św. Brata Alberta, którą ksiądz prowadzi miała poważne problemy z PEFRONem. Istniało ryzyko, że nie będzie mogła działać, a przecież zajmuje się upośledzonymi dziećmi, głównie z małych miejscowości.
Tak już jest, że jeśli krzyczą niepełnosprawni, to uderza się w człowieka, który się o nich upomina. Na szczęście udało się zawrzeć ugodę w wyniku której ustalono, że dotacja zostanie Fundacji przekazana, a świetlice terapeutyczne, które prowadzimy będą funkcjonować do końca tego roku. Co będzie dalej nie wiadomo, bo nie wiadomo.
Byłoby nam dużo łatwiej działać, gdybyśmy mieli poczucie stabilizacji. Jej brak jest największą bolączką, na którą uskarżają się np. rodzice dzieci, korzystających z pomocy naszej fundacji. Urzędnicy powinni zrozumieć, że nie da się przerwać rehabilitacji, zwłaszcza osoby upośledzonej, że te dzieci nie zrozumieją problemów budżetu, kryzysu ani innych kwestii, „uniemożliwiających” przekazanie dotacji. Dla upośledzonych dzieci, którymi zajmuje się Fundacja św. Brata Alberta, świetlice terapeutyczne to cały świat. W nich naprawdę jest wykonywana wielka praca, tymczasem administracja państwowa traktuje często organizacje pozarządowe jako zło konieczne. To bardzo niesprawiedliwe podejście i bardzo dla nas – ludzi pracujących w fundacjach – bolesne.
Jak Ksiądz sądzi, dlaczego tak się dzieje?
Myślę, że znaczenie ma to, iż „na górze” PFRONu często siedzą technokraci, którzy nigdy nie sprawdzili się przy pracy z niepełnosprawnymi. Nie pracowali z osobami korzystającymi ze wsparcia fundacji, po prostu nie widzą tego, co my – pracujący w fundacjach widzimy codziennie. Przecież każda fundacja musi planować dalej niż na kilka tygodni do przodu. Ludzie, którzy w niej pracują mają prawo wiedzieć, czy będą mieli pracę, prowadzący Fundację, że będzie mógł wynajmować dla niej pomieszczenia, będzie mógł zakupić dla podopiecznych sprzęt do rehabilitacji i tak dalej. Dlatego lekceważenie problemów fundacji powoduje, że wiele z nich nie wie, czy będzie mogło działać. W dodatku utrata prawa do otrzymywania 1 procenta odpisu od podatku przez wiele małych fundacji dodatkowo komplikuje ich sytuację – one teraz po prostu nie mają z czego żyć. Gross bardzo dobrze zna się z Adamem Michnikiem i Blumsztajnem – wszyscy byli w takim klubie, to się chyba nazywało „Poszukiwacze sprzeczności”, do którego należały dzieci prominentnych komunistycznych działaczy. Nic więc dziwnego, że Michnik tak ochoczo lansuje Grossa – świetnie się znają jeszcze z czasów miłości do socjalizmu.
Za: WarszawskaGazeta --" Książka Grossa jest ''intelektualnym gniotem'' |
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Pią 10:43, 11 Lut 2011 Temat postu: |
|
Teresa napisał: |
Wyborcza (rakiem) wycofuje się z opisu zdjęcia z Treblinki i (półgębkiem) odcina się od Grossa. Co zrobi wydawnictwo “Znak”? |
Dyrektor wydawnictwa "Znak": "Jestem zwolenniczką wydawania wszystkich książek." Dlaczego zatem "Znak" nie wydał książki Graczyka o swojej trudnej historii?
Danuta Skóra, dyrektor finansowy wydawnictwa Znak w wywiadzie udzielonym "Rzeczpospolitej" dystansuje się od treści zawartych w książce Jana Tomasza Grossa, "Złote żniwa", przeprasza urażonych czytelników, ale broni decyzji o publikacji książki przez krakowskie wydawnictwo:
Bo metodą dyskusji na trudne tematy nie powinno być niewydawanie książek
Ale książki Romana Graczyka o SB i „Tygodniku Powszechnym” nie wydaliście.
No cóż. Mogę powiedzieć, że jestem zwolenniczką wydawania wszystkich książek. I księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, i Romana Graczyka, i Jana Tomasza Grossa.
Dyr. Skóra krytykuje książkę Grossa za jednostronność, tendencyjność i braki warsztatowe:
Uważam, że ta książka w tendencyjny sposób ukazuje wojenną rzeczywistość i stosunki polsko-żydowskie. (…) Ludzie, którzy nie rozumieją, dlaczego Znak, który zawsze wydaje szlachetne książki, teraz wydał książkę tak kontrowersyjną. Sama podzielam obiekcje wielu krytyków Grossa, jego retoryka jest dla mnie trudna do przyjęcia. (…) Problem polega na tym, że Gross pomija kontekst opisywanych wydarzeń. Patrzy z góry na ludzi – prostych chłopów ze wsi kieleckiej czy podlaskiej – którzy byli bardzo słabo przygotowani do tego, by odnaleźć się w straszliwej wojennej rzeczywistości.
Metodologia, która posłużyła Grossowi do kontrowersyjnych uogólnień również budzi sprzeciw dyr. Skóry:
Mój sprzeciw wzbudza choćby zabieg metodologiczny, który on nazywa „gęstym opisem”. „Gęsty opis to uprawniona metoda stosowana w antropologii do opisywania zjawisk społecznych” – pisze Gross. Sprowadza się to do tego, że wystarczą mu trzy przypadki okradania Żydów przez Polaków do wyciągania daleko idących wniosków. Uogólnień dotyczących wszystkich mieszkańców danej miejscowości czy nawet szerzej, wszystkich Polaków. (…) Metoda „gęstego opisu” przy badaniach historycznych – szczególnie dotyczących tak delikatnych i drażliwych kwestii jak poruszone w „Złotych żniwach” – wydaje się więc zupełnie nieadekwatna. To nie ma nic wspólnego z rzetelną nauką i budzi we mnie etyczne wątpliwości.
Po tak druzgoczącej krytyce chciałoby się zapytać, jakimi kryteriami kieruje sie prestiżowe, katolickie wydawnictwo, przy podejmowaniu decyzji o publikacji tak złej książki, jak “Złote żniwa” Jana Tomasz Grossa?
Może wyjaśni nam to kolejny fragment wywiadu:
Czy Gross odezwał się do pani po krakowskim wystąpieniu? To dość nietypowa sytuacja, by wydawnictwo krytykowało własnego autora.
Nie, Gross nie zadzwonił.
To co dalej z Grossem? Czy będziecie jeszcze wydawać jego prace, czy po aferze wokół „Złotych żniw” współpraca się zakończy?
Wydawnictwo Znak będzie wydawało wszystkie dobre książki. Jeżeli Jan Tomasz Gross napisze dobrą książkę, to na pewno mu ją opublikujemy.
A zatem, okazuje się pod koniec rozmowy, że – mimo dyskwalifikującej publikację krytyki samej pani dyrektor wydawnictwa - Znak wydaje książkę Grossa, ponieważ jest… dobrą książką. To my już naprawdę nic nie rozumiemy.
Roman Graczyk publikuje zaś swoją książkę “Cena przetrwania. SB wobec Tygodnika Powszechnego” dotyczącą również niełatwej historii środowiska Znak, w wydawnictwie Czerwone i Czarne. Pierwsze fragmenty pojawiły się na blogu autora. (podaję niektóre, tam proszę szukać)
http://cenaprzetrwania.salon24.pl/posts/0,2,wszystkie
http://cenaprzetrwania.salon24.pl/315424,rozdzial-czwarty-w-sidlach-odcinek-80
http://cenaprzetrwania.salon24.pl/315891,rozdzial-czwarty-w-sidlach-odcinek-81
Za: https://wpolityce.pl/polityka/110101-dyrektor-wydawnictwa-znak-jestem-zwolenniczka-wydawania-wszystkich-ksiazek-dlaczego-zatem-znak-nie-wydal-ksiazki-graczyka-o-swojej-trudnej-historii
|
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Pon 22:36, 31 Sty 2011 Temat postu: |
|
Wywiad z prof. Janem Żarynem - KAI
Gross usiłuje zniszczyć wizerunek Polaków
Jest to książka z tezami, które mają charakter napaści na pozytywny wizerunek zachowań z przeszłości, jaki mają Polacy - mówi prof. Jan Żaryn w rozmowie z Marcinem Przeciszewskim z KAI o „Złotych żniwach” Jana Tomasza Grossa. „Autor pragnie przekazać światu insynuację, że jesteśmy narodem, który dlatego, że jest katolicki, to tym bardziej był skłonny do mordowania, rabowania i donoszenia na Żydów” – dodaje. Wyjaśnia ponadto, iż „nie ma cienia wątpliwości, że najsilniejszą motywacją do ratowania Żydów był katolicyzm”.
(...)
https://www.ekai.pl/gross-usiluje-zniszczyc-wizerunek-polakow/ |
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Pią 16:00, 28 Sty 2011 Temat postu: |
|
Wyborcza (rakiem) wycofuje się z opisu zdjęcia z Treblinki i (półgębkiem) odcina się od Grossa. Co zrobi wydawnictwo “Znak”?
Wystarczyła jedna wyprawa reporterska dziennikarzy “Rzeczpospolitej” Michała Majewskiego i Pawła Reszki, żeby wykazać fałszywość całej “narracji” Jana T. Grossa przedstawionej w jego książce “Złote żniwa”. Książce, która buduje tezę o masowym bogaceniu się Polaków na holocauście i równie masowym udziale w grabieniu mienia żydowskiego i żydowskich grobów (ofiar mordów niemieckich) po wojnie.
(...)
wpolityce.pl |
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Nie 10:46, 23 Sty 2011 Temat postu: |
|
"Jeśli Jana Tomasza Grossa niepokoi stan wiedzy obecnych Polaków i fakt, że w ogromnej większości nie są świadomi tego przerażającego aspektu naszej dwudziestowiecznej historii, to powinien zacząć od krytycznego przyjrzenia się sobie. Bo to, jak pisze, bynajmniej – użyjmy tu eufemizmu – nie ułatwia Polakom przyswojenia trudnej prawdy - pisze Piotr Skwieciński w obszernej analizie Gross pogardza Polakami.
"Kiedyś, na etapie „Sąsiadów”, jego manierę można było uznać za celową prowokację, za, używając metafory Żeromskiego, rozrywanie polskich ran, żeby nie zabliźniły się błoną podłości. Teraz jednak, dziesięć lat po Jedwabnem, trudno użyć tego argumentu, bo społeczeństwo jest inne. Inna jest jego samoświadomość, przekonanie o naszej naturalnej bezgrzeszności już nie króluje bez reszty w duszach Polaków.
Tymczasem Gross nie tylko nie zmienia swojej metody, ale jeszcze ją zaostrza. Co więcej – w „Złotych żniwach” wchodzi we frazeologię nieobecną w jego wcześniejszych dziełach. Frazeologię, którą naprawdę można uznać za antypolską. To słowo i mocne, i skompromitowane przez nadużycia. Ale przecież nie puste, nie pozbawione treści. Uważam, że użycie go w kontekście najnowszej książki Grossa jest niestety adekwatne.
Choćby dlatego, że trudno inaczej niż jako antypolską określić relacjonowaną wyżej – nieprawdziwą i krzywdzącą – główną tezę autora, według którego tropienie Żydów miało być „normą zachowania w polskim społeczeństwie”.
Przede wszystkim jednak „Złote żniwa” są antypolskie, bo przepojone są pogardą dla Polaków. Odnoszę wrażenie, że autor daje wyraz tej emocji wręcz prowokacyjnie.
Gdy pisze, że „dla ukrywających się Żydów spotkanie w lesie z jakąkolwiek uzbrojoną grupą partyzancką kończyło się z reguły tragicznie”, to wie o tym, że zwrot „z reguły” czyni z tego zdania zdanie kłamliwe. Nie o prawdę chodzi, tylko o zademonstrowanie pogardy.
Trudno też inaczej niż jako antypolskie określić takie passusy, w których Gross w potoku erudycyjnych popisów ukrywa bardzo precyzyjną treść polityczną: „Jeśliby zadać pytanie: co bankier szwajcarski i polski chłop mają ze sobą wspólnego – oprócz tego, ze obydwaj są ludźmi i mają nieśmiertelną duszę – odpowiedź, z lekka tylko ustylizowana, będzie brzmiała: złoty ząb wyrwany z czaszki zabitego Żyda”.
Jeśli autor tak doświadczony jak Gross używa czasu teraźniejszego – a przypomnimy, że od opisywanych w „Złotych żniwach” zbrodni minęło prawie 70 lat – to czyni to nieprzypadkowo. Ja więc mam prawo interpretować ten zabieg jako rozciągnięcie pogardy dla zbrodniarzy na obecne pokolenie Polaków. A także jako próbę narzucenia im poczucia winy.
„Powiedzieć, ze wszyscy brali w tym udział oprócz paru starców, kobiet i małych dzieci, to także prawda, którą trzeba dozować” – taki cytat ze „Strategii antylop” Jeana Hatzfelda znajdziemy jako motto „Złotych żniw”.
Tego o okupowanych Polakach jeszcze teraz powiedzieć nie można. Nie wypada. Ale za parę lat…? |
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Sob 23:30, 22 Sty 2011 Temat postu: |
|
Taki artykuł to powinien być na pierwszej stronie, a nie w dodatku. Tu zamieszczę jeszcze raz te zdjęcia w dużym formacie.
|
|
|
Teresa
|
Wysłany:
Sob 23:20, 22 Sty 2011 Temat postu: |
|
stefan napisał: |
Więcej – w reportażu “Tajemnice starej fotografii” ... |
Tajemnice starej fotografii
Najsłynniejsza teraz fotografia w Polsce leży spokojnie w muzealnym archiwum. Jest pożółkła i nieco większa od paczki papierosów. Nikt o nią nie pyta. Za to wszyscy o niej mówią.
(proszę kliknąć na zdjęcie to się powiększy)
Fotografia. Na odwrocie fotografii zachował się napis: „Krasnodębski Tad. PKS”. Innym tuszem dopisana cyfra 3. Trzecie zdjęcie to pismo starosty węgrowskiego w sprawie ekshumacji czerwonoarmistów.
Czy ludzie ze zdjęcia to hieny cmentarne? Czy polscy wieśniacy zostali właśnie złapani na rabowaniu zbiorowych mogił Żydów zamordowanych w obozie zagłady Treblinka II? Czy mają kieszenie pełne wygrzebanych z popiołów pierścionków i wyłamanych z czaszek złotych zębów?
Byliśmy w Treblince, uważnie oglądaliśmy oryginał fotografii, szukaliśmy jej autora i mamy wątpliwości.
1 Zdjęcie jest motywem przewodnim najnowszej książki Jana Tomasza Grossa „Złote żniwa”. Sprawa jest dziwna, bo książka jeszcze nie wyszła. Krąży wśród dziennikarzy i historyków jako załącznik do e-maila. Widać, że to wersja nieskończona – nie ma polskich znaków, w niektórych miejscach brakuje przypisów. Ale na przykładzie tego materiału dyskutowali o książce i odpowiedzialności Polaków za mordowanie Żydów i rabowanie ich majątku politycy, historycy i sam Gross wraz z małżonką w programie „Tomasz Lis na żywo”. Wtedy fotografia zyskała sławę.
We wstępnej wersji książki Gross kilka razy wraca do zdjęcia i od niego zaczyna opowieść:
„Na pierwszy rzut oka obrazek uchwycony na fotografii wydaje się dobrze znajomy – chłopi w porze żniw odpoczywają po pracy. Narzędzia na ramieniu albo postawione na sztorc służą już tylko za podpórkę, a przed sportretowaną na zdjęciu grupą złożone na ziemi plony.
(...) kiedy w końcu dostrzeżemy plon złożony u stop sfotografowanej grupy – ni mniej ni więcej tylko kości i czaszki ludzkie – czujemy się jeszcze bardziej zgubieni. Kim są kobiety i mężczyźni na fotografii i czym się zajmują? Skąd jest to zdjęcie?
Zrobione tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej czyli w połowie XX wieku zdjęcie przedstawia scenę zbiorową gdzieś w środku Europy. Na fotografii, obok grupy podlaskich chłopów, uwieczniono wzgórze usypane z popiołów 800.000 Żydów, zagazowanych i spalonych w Treblince od lipca 1942 do października 1943 roku. Europejczycy, których oglądamy na zdjęciu najprawdopodobniej zajmowali się rozkopywaniem spopielonych szczątków ludzkich w poszukiwaniu złota i kosztowności przeoczonych przez nazistowskich morderców – żmudne zajęcie, bowiem na rozkaz oprawców skrupulatnie zaglądano żydowskim trupom we wszystkie otwory ciała i wyrywano złote zęby”.
Jan Tomasz Gross nie ma pewności, pisze „najprawdopodobniej”. W innym fragmencie zastrzega się, że mogą to być wieśniacy złapani na gorącym uczynku „albo przygonieni tutaj do wyrównywania gruntu po uprzednich wykopkach”.
2 Pojechaliśmy do muzeum. Kierownik dr Edward Kopówka położył zdjęcie na stole. Zupełnie niepozorne.
– To tę fotografię oglądał Jan Tomasz Gross?
– Był, ale jej nie oglądał.
– Jak to?
– Chciał tylko potwierdzić, czy znajduje się w zbiorach, i to mu potwierdziłem. Powiedziałem, że zdjęcie to może mieć drugie znaczenie i związane jest z porządkowaniem terenu po obozie w latach 40. lub 50. W tym okresie leżały tam odkryte kości ludzkie, a teren raz na jakiś czas był porządkowany pod nadzorem milicji.
– Gross uwierzył?
– Nie wiem. Spytał tylko, czy ja stąd pochodzę. Potwierdziłem, że z terenów nieco dalszych, ale stąd.
– I co?
– Pokiwał głową i rozmowa się skończyła.
3 Jan Tomasz Gross pisze: „Zdjecie to po raz pierwszy ukazało się drukiem w artykule »Gorączka złota w Treblince napisanym przez dwóch dziennikarzy ''Gazety Wyborczej'', Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego (''Gazeta Wyborcza'', ''Duży Format'', 8 stycznia, 2008)”. Dziennikarze podają, że zdjęcie dostali w jednej z chałup w Wólce, miejscowości koło Treblinki, i że zostało zrobione po akcji, w której wojsko zatrzymało chłopów przekopujących teren obozowy w poszukiwaniu złota i drogocenności. Zatrzymanych chłopów nazywają kopaczami.
4 Skąd fotografia wzięła się w muzeum? Przyszła pocztą od dziennikarzy „Gazety Wyborczej”. Prosili kierownika, żeby zwrócił ją właścicielowi, bohaterowi ich reportażu. Wstrząsający tekst ukazał się w styczniu 2008 roku. Dziennikarze opisywali hieny z okolic Treblinki:
„Stacjonująca w Ostrowi Mazowieckiej jednostka pojechała pod bronią, by wyłapać kopaczy. Obławę zorganizowano profesjonalnie – część terenu zaminowano, by uniemożliwić ucieczkę kopiącym i ich ochronie, tyraliera wojskowych nadeszła z drugiej strony. Trzech okrążonych wyleciało w powietrze na minach, kilkadziesiąt kobiet i mężczyzn zatrzymano.
Dostaliśmy w jednej z chałup w Wólce unikalne – być może jedyne zachowane – zdjęcie z tej akcji. Nikt go dotąd nie publikował. Scena w szczerym polu: uzbrojeni w ręczne karabiny maszynowe żołnierze otaczają grupę wieśniaków. Kobiety ubrane w chusty i długie spódnice, jak do żniw. Tylko w rękach – zamiast sierpów - łopaty. Mężczyźni w czapkach i marynarkach, ze szpadlami. Przed nimi ułożone w stosy wykopane czaszki i piszczele. Na twarzach nie widać przerażenia. Zatrzymani wiedzą, że nic im nie grozi.
Zastanawiamy się, ilu mieszkańców Wólki, Grądów i Prostynia rozpozna na tym zdjęciu swoich rodziców i dziadków.
Czytamy sprawozdanie z obławy, które dowódca jednostki w Ostrowi złożył zwierzchnikom: <<Przy>>”.
Pod zamieszczoną w „Gazecie” fotografią podpis:
„To nie jest zdjęcie ze żniw. Kopacze z Wólki Okrąglik i sąsiednich wsi pozują do wspólnej fotografii z milicjantami, którzy zatrzymali ich na gorącym uczynku. W chłopskich kieszeniach były złote pierścionki i żydowskie zęby. U stóp siedzących ułożone czaszki i piszczele zagazowanych”.
5 Człowiekiem z „jednej z chałup w Wólce” jest Tadeusz Kiryluk, wieloletni kierownik muzeum w Treblince, który mieszka we wsi. Kiryluk nie skrywa, że to on udostępnił zdjęcie. Pierwszy raz jako „pierwotny właściciel fotografii” został przedstawiony w materiale TVN 24.
Od lat 90. Kiryluk jest emerytem, na część etatu nadal zatrudnionym w muzeum. Pojechaliśmy do niego, do wioski Wólki Okrąglik. Kiryluk nie pochodzi z tej okolicy, przybył tu na początku lat 60., w październiku 1963 roku został kierownikiem tworzącego się muzeum. – Zależało mi na tym, żeby jak najwięcej się dowiedzieć, co działo się w obozie zagłady. Przeprowadziłem wiele rozmów z mieszkańcami. Było mi to potrzebne, choćby do tego, żeby móc opowiadać o historii tym, którzy zaczęli odwiedzać Treblinkę.
Do najciekawszych rozmówców, jak mówi były kierownik, należał Lucjan Sikora, dróżnik z miejscowości Poniatowo położonej w pobliżu dawnego obozu. Kiryluk: – Sikora odpowiadał za odcinek drogi kolejowej między Kosowem Lackim a rzeką Bug. Bardzo aktywny człowiek, społecznik. Organizował zabawy dla okolicznych mieszkańców, objazdowe karuzele dla dzieci.
Według relacji Kiryluka w roku 1964 lub 1965 Sikora pokazał mu kilka fotografii. Jedna z nich wryła się w pamięć kierownika – była na niej koparka, która potężnymi szczypcami przerzucała ludzkie ciała z jednej dziury w ziemi do drugiej. Kiryluk, jak nam opisuje, był poruszony tym, że dróżnik ma zdjęcie, które dokumentuje to, co działo się za ogrodzeniem obozu zagłady. – Spytałem Sikorę, skąd ma takie zdjęcie. Odparł, że sam je zrobił. Powiedział, że zakradł się w okolice obozu, wszedł na drzewo i pstryknął fotografię z własnego aparatu. Teoretycznie byłoby to możliwe, bo obok polany, na której gazowano ludzi, był i jest las – słyszymy od Kiryluka.
Co stało się ze zdjęciem? Tego były kierownik muzeum nie pamięta. Przerzucił kilka razy papiery w domu, ale fotografii koparki nie znalazł. – Może włożyłem do jakiejś książki, może wróciła do dróżnika Sikory – tłumaczy.
W trakcie rozmów na początku lat 60 kolejarz miał pokazywać kierownikowi jeszcze jedną fotografię – tę, o którą dziś toczy się spór. Co dokładnie mówi Tadeusz Kiryluk? Jego wersja, którą autoryzowaliśmy, brzmi tak: – Lucjan Sikora dał mi to zdjęcie. Leżało u mnie w domu od lat 60. Co opowiadał o nim sam Sikora? Wiadomo, że w pierwszych latach powojennych teren dawnego obozu nie był upamiętniony. Sikora opisywał, że w Treblince I, czyli dawnym obozie pracy przymusowej, walały się ludzkie kości. Dróżnik używał sformułowania, że było od nich biało. Sikora, porządny człowiek i przykładny katolik, nie mógł się z tym pogodzić. Już w latach 50. postanowił zmobilizować ludzi, między innymi młodzież ze szkoły w miejscowości Maliszewa, do uporządkowania terenu. Kości zostały zebrane, obsypano je ziemią. W ten sposób powstał niewielki kopiec, który stoi do dziś w Treblince I.
Sikora objaśniał, że zdjęcie przedstawia grupę ludzi, których skrzyknął do uporządkowania szczątków. Czy fotografia została zrobiona w Treblince I, obozie pracy, czy w Treblince II, obozie zagłady? Raczej w byłym obozie zagłady. Treblinka I leży w lesie, nie ma tam otwartego terenu, który widać na fotografii. W Treblince II jest polana. Być może zdjęcie przedstawia kolejną akcję porządkową, którą zainicjował Sikora? On sam na pewno mówił mi, że na fotografii są ludzie, których skrzyknął do uporządkowania szczątków. Bardzo możliwe, że to sam Sikora, który przecież miał aparat, uwiecznił tę scenę. Oczywiście, zastanawiało mnie, dlaczego na zdjęciu obok cywilów są wojskowi. Mają broń, ale nie jest ona wycelowana w ludzi. Są uśmiechnięci, rozluźnieni, nie wygląda na to, że kogoś pojmali. Moim zdaniem to są wojskowi, którzy w latach 50. na stałe pilnowali tego terenu. I po prostu wszyscy, chłopstwo oraz mundurowi, pozują do zdjęcia. Twierdzenie, że na fotografii widać ludzi złapanych na kopaniu, jest absolutnie wbrew relacji Lucjana Sikory, od którego dostałem zdjęcie.
6 Jak oceniać tę relację? Dróżnik Lucjan Sikora nie żyje. Leciwa wdowa po nim mieszka w południowo-zachodniej Polsce. Próbowali do niej dotrzeć pracownicy muzeum, ale na razie to się nie udało.
Za to krewni Sikory, którzy mieszkają w okolicy Treblinki, twierdzą, że dróżnik nie miał aparatu, nie robił zdjęć, choćby rodzinnych.
Wersja, że to Sikora miał zza ogrodzenia fotografować niemiecką koparkę przenoszącą ciała jest bardzo mało prawdopodobna. Wedle informacji, które muzealnicy mają od krewnych, dróżnik sprowadził się w te strony dopiero w drugiej połowie lat 40. – obóz działał w latach 1942 – 1943.
Poza tym teren obozowy okalało wysokie ogrodzenie, obłożone gałęziami – do wysokości trzech metrów. Trzeba byłoby wspiąć się bardzo wysoko na drzewo w bezpośrednim sąsiedztwie obozu, by uchwycić koparkę. To niosło ze sobą niebezpieczeństwo. Przy ogrodzeniu wznosiły się wysokie wieże, na których wartę pełnili strażnicy. Nie wahali się pociągać za spust. W muzealnych archiwach są dokumenty świadczące o tym, że obsługa obozu strzelała do chłopów, którzy pracując w polu, zanadto próbowali przyglądać się temu, co dzieje się za ogrodzeniem.
Opisywane fotografie potężnych koparek pracujących przy dołach z ciałami rzeczywiście istnieją. Tyle że pochodzą z albumu Kurta Franza, zastępcy komendanta obozu. Franz, okrutny zbrodniarz, dokumentował swą służbę w Treblince. Album z fotografiami opatrzył tytułem „Piękne czasy”. Zdjęć z zewnątrz praktycznie nie było. Fotografię ciemnego dymu spowijającego teren nad Treblinką zrobił latem 1943 roku Franciszek Ząbecki, kolejarz współpracujący z Armią Krajową. Ale pstryknął ją z odległości kilku kilometrów.
Być może Kiryluka zawodzi pamięć. Być może Sikora przechwalał się Kirylukowi dokonaniami, być może pokazywał czyjeś zdjęcia, przypisując sobie ich autorstwo.
7 Znaleźliśmy inny trop. Na odwrocie spornego zdjęcia zachował się spłowiały napis zrobiony niebieskim tuszem: „Krasnodębski Tad. PKS”. Innym tuszem dopisana jest cyfra 3.
Krasnodębski to popularne nazwisko w okolicy. Okazuje się jednak, że w czasach powojennych w PKS, w pobliskim Sokołowie Podlaskim, pracował Tadeusz Krasnodębski. Zanim trafił do PKS, był milicjantem. W lubelskim IPN zachowała się jego teczka pracy w MO. Obejrzeliśmy ją, nie obfituje w dokumenty, bo i kariera Krasnodębskiego w milicji nie była długa – od sierpnia 1944 (krótko po wkroczeniu na te tereny Armii Czerwonej) do listopada 1946. Krasnodębski skończył w milicji kurs szoferski. Został z szeregów wydalony: bo ordynarnie odnosił się do ludności, miał wrogi stosunek do ZSRR i był niepewny politycznie. Jako 21-latek został byłym kapralem MO.
Dlaczego na odwrocie fotografii jest nazwisko szofera?
Krasnodębski już nie żyje. Jego rodzina nie zna odpowiedzi na pytanie. Wygląda, jakby zdjęcie było pamiątką dedykowaną Krasnodębskiemu, gdy już pracował w sokołowskim PKS. Kto mu ją dał? Dawni koledzy w milicji, którzy uwiecznili scenę? Krasnodębski jest na fotografii? Już jako cywil, jeszcze jako milicjant? Trudno odpowiedzieć.
W legitymacji szkolnej z 1944 roku jest zdjęcie nastolatka – chłopak ma jasną marynarkę, krawat, włosy elegancko zaczesał do tyłu. Skupiona mina. Czy Krasnodębski jest na zbiorowej fotografii wśród cywilów i mundurowych? Zdjęcie jest zbyt niewyraźne, by to wyłapać. Większość mężczyzn ma na głowach czapki, co dodatkowo utrudnia zadanie.
8 Być może sposób na rozwikłanie sprawy jest inny. Podobno fotografia została zrobiona podczas obławy zorganizowanej przez jednostkę z Ostrowi Mazowieckiej. Tak napisali reporterzy „Gazety Wyborczej”, na których powołuje się Gross. O tej operacji wspomina też Martyna Rusiniak, która jako pierwsza zajęła się badaniem tego, co po wojnie działo się wokół Treblinki, i napisała książkę „Obóz zagłady Treblinka II w pamięci społecznej (1943 – 1989)”:
„Według informacji z 4 III 1946 r., podanej przez dowódcę grupy Wojska Polskiego z jednostki stacjonującej w Ostrowi Mazowieckiej, która udała się w teren w celu rozpędzenia ''kopaczy'', część z nich aresztowano. Znaleziono wówczas przy nich złote koronki, pierścionki oraz porcelanowe zęby w oprawie. Tu również mowa jest o dużej liczbie osób udających się na łowy oraz o posługiwaniu się przez nie bombami w celu wydobycia zwłok pomordowanych na powierzchnię. Bomby te pochodziły z lotniska w Ceranowie i były dostarczane przez żołnierzy sowieckich stacjonujących w Kosowie Lackim”.
Fragment reportażu w „Gazecie Wyborczej” i informacje historyczki brzmią bardzo podobnie. Pewnie chodzi o tę samą akcję. Ale u Rusiniak pojawia się data – 4 marca 1946 roku. Tyle że ludzie z fotografii ubrani są lekko, letnio. Oczywiście, na początku marca zdarzają się ciepłe dni, ale nie wtedy. Zajrzeliśmy do archiwalnych numerów „Życia Warszawy”.
Prognoza na 3 marca 1946 jest kiepska. W nocy przymrozki, w dzień najwyżej 2 stopnie. Dzień później gazeta pisze o zatorach lodowych na rzekach. 5 marca pogoda fatalna: „Dzisiaj przewidywane jest w dalszym ciągu, na ogół, zachmurzenie duże z drobnym miejscami śniegiem. Nocą przymrozek, dniem temperatura w pobliżu zera stopni”.
Może była jeszcze inna operacja jednostki z Ostrowi?
– Może, ale świadczącego o tym dokumentu w archiwach nie znalazłam – mówi Rusiniak.
Może mundury uzbrojonych mężczyzn na zdjęciu pozwolą dowiedzieć się czegoś? Spytaliśmy Iwonę Sobierajską, kustoszkę Muzeum Wojska Polskiego, która jest ekspertką w tej dziedzinie. Po konsultacjach z kolegami odpowiedziała:
„Okrągłe czapki, furażerki, wszystko niespójne. Mundury wyglądają na drelichowe. Ubrani w nie mężczyźni są rozchełstani. A to każe przypuszczać, że patrzymy raczej na milicjantów, a nie na wojsko. Żołnierze wyglądali porządniej. Wydaje mi się, że mundury pochodzą z II połowy lat 40., 1945 – 1950, może 1951. Ale zdjęcie jest niewyraźne. Głowy sobie nie dam uciąć”. A więc raczej milicja.
9 Jeszcze jeden problem. Cywile na fotografii nie wyglądają na złapanych kopaczy – wielu jest w białych, odświętnych koszulach, nie widać zdenerwowania, nikt nie ukrywa twarzy, nie chowa się za kimś, kto stoi obok. Mundurowi nie wyglądają na takich, którzy kogoś pilnują. Może to kierownik muzeum ma rację? Może to fotografia z porządkowania terenu?
Jest faktem, że miejscowi brali po wojnie udział w takich pracach. Świadczą o tym choćby spisane dla muzeum wspomnienia Barbary Kadaj, która, będąc dzieckiem, mieszkała w pobliskim Prostyniu. Z jej relacji wynika, że 8 lub 9 września 1947 roku nauczyciel Feliks Szturo zaprowadził dzieci do byłego obozu. Dzień wcześniej poprosił, żeby uczniowie zamiast tornistrów wzięli z domu kosze z wikliny lub korzeni drzew. – Na miejscu nauczyciel powiedział, że jesteśmy na wielkim cmentarzysku, zadaniem naszym jest pozbieranie tych kości, co leżą na ziemi, i wyciąganie tych, co wystają z ziemi i żwiru. Mieliśmy po 11 – 12 lat. Pan pomagał nam wyciągać, bo niektóre kości tkwiące w ziemi były mokre. Cuchnący odór gnijącego ciała robił swoje – opisała Barbara Kadaj. Po południu na miejsce przyjechał ksiądz Józef Ruciński, który z grupą 25 – 30 dzieci zmówił różaniec. – Jeszcze ciekawostka. Kosz, do którego zbierałam kości, stał na strychu w domu mojej mamy. Rozleciał się w lato 2009 roku. Szczątki spaliłam – dodała pani Kadaj. Teren był porządkowany również później, także z udziałem miejscowej ludności – np. we wrześniu i listopadzie 1949 roku. Wyznaczano alejki, stawiano ogrodzenie, furtki. W Archiwum Państwowym w Siedlcach zachowały się dokumenty finansowe z tych prac. Fotografia może pochodzić z tamtego okresu. Może, ale nie musi. Może wcale nie jest z Treblinki? Sprawdzają to pracownicy muzeum. Na przełomie sierpnia i września 1949 roku w pięciu miejscach w sąsiedztwie obozu dokonywano ekshumacji ciał czerwonoarmistów. W sumie chłopi w asyście milicjantów wykopali z ziemi szczątki 93 żołnierzy, którzy polegli w okolicy podczas gwałtownych walk z Niemcami w 1944 roku. Starosta węgrowski instruował podwładnych w telefonogramie, „aby przy zbieraniu zwłok miejscowe społeczeństwo okazało należny hołd i cześć poległym żołnierzom”. Może dlatego ludzie na spornej fotografii są „na galowo”? To oczywiście hipoteza. Protokoły ekshumacji czerwonoarmistów są bardzo ogólne, nie ma w nich zdjęć, które można byłoby porównać z tym, które opisuje Gross.
10 Kierownik muzeum Edward Kopówka tekst o Treblince zacząłby tak:
„To był obóz śmierci, miejsce, gdzie Niemcy zamordowali ponad 900 tysięcy Żydów”.
Idziemy na polankę, gdzie stały komory gazowe i ruszt do palenia zwłok. Z budynków nie ocalało nic – Niemcy zrównali obóz z ziemią w 1943 roku, na miejscu zbiorowych mogił posiali łubin. Zacierali ślady zbrodni.
Państwo w 1964 roku wybudowało pomnik tam, gdzie były komory i postawiono kamienie pamiątkowe z nazwami miejscowości w miejscu dołów z ciałami.
Największe wrażenie robi otoczona lasem polanka. Stojąc tu, trudno sobie wyobrazić, że na takim skrawku ziemi zamordowano w ciągu roku prawie milion ludzi. Udało się dzięki doskonałej niemieckiej organizacji pracy:
Podjeżdża 20 wagonów. Wysiadka. Najważniejsze, żeby niczego nie podejrzewali. Dlatego zbudowano budynek dworcowy z kasą i zegarem. Kaleki, dzieci i starcy na prawo do lazaretu – na badanie. Tam ich rozstrzeliwano. Chodziło o to, żeby nie blokowali kolejki. Pozostali rozebrać się i do łaźni. „Łaźnia” to komora gazowa – „gaz” to spaliny z silnika Diesla wyciągniętego z radzieckiego czołgu. Więźniowie otwierali drzwi z drugiej strony, wyciągali zwłoki, sprawdzali, czy nie mają złotych zębów albo kosztowności ukrytych w odbycie, ustach... Potem wszyscy na ruszt i do dołu.
Palić zaczęto dopiero w 1943 roku. Znów zdecydowały względy praktyczne. Ciała nie mieściły się w grobach, zaczynały się wylewać, smród był coraz większy. Poza tym trzeba było zniszczyć dowody. Ruszt ulepszał osobiście Herbert Floss – autorytet od palenia zwłok z doświadczeniem w Bełżcu i Sobiborze. Konstrukcja była prosta: szyny kolejowe, ułożone na betonowych słupkach.
Kopówka: – Działało to na prostej zasadzie rusztu, czyli grilla.
Śmierć 900 tysięcy to dla kierownika istota tego, co się stało w Treblince. To, co działo się po wojnie, to detal, bardzo przykry i wstydliwy, ale jednak detal.
– Dlaczego nie zrobi pan gablotki w muzeum? Niech pan to tak opowie jak nam: „Po wojnie działy się tu złe rzeczy. Ludzie kopali w ziemi, szukali złota. Jednak nie wolno tego porównywać z zamordowaniem ponad 900 tysięcy Żydów przez Niemców...”.
– Myślę o tym, żeby gablotka była. Do tej pory jednak nie ma pewności, jaka była skala zjawiska. Jedni mówią, że miało to charakter masowy, inni, że były to pojedyncze przypadki. Przekonujących dowodów nie ma. A bandytyzm po wojnie nie był niczym niezwykłym. Ja przypadki kopania kwalifikuję właśnie jako bandytyzm.
– Ale nie ma pan wątpliwości, że kopali?
– Kopali. Dlatego mogiły zabetonowano i dopiero na betonie postawiono pamiątkowe kamienie. To był pomysł, żeby raz na zawsze zabezpieczyć to miejsce.
11 Różnice dotyczą więc skali, bo relacji potwierdzających, że w okolicy grasowały hieny, jest sporo.
Jedna z nich zawarta jest w kronice oddziału majora Zygmunta Szendzielarza Łupaszki:
„2 II 1946 r. Zbliżamy się do sławnej Treblinki. Według opowiadań ludności, ciągłe rozkopywanie i ograbianie trupów doszło do ostatnich granic zezwierzęcenia. Wyrywa się zęby, całe szczęki, obcina ręce, nogi, głowy, aby zdobyć kawałek złota. Profanacja, a władze nie przedsiębiorą celem zabezpieczenia tego jedynego w swoim rodzaju cmentarzyska, na którym spoczywa przeszło 3 miliony Żydów, Polaków, Cyganów, Rosjan i in. narodowości.
3 – 4 II 1946 r. Chmielnik. Jesteśmy o 3 km od ''obozu śmierci''. Wywiad przeprowadzony w ''obozie'' potwierdził dane o profanacji. Wieczorem 4 II 1946 r. jedziemy do wsi Wólka-Okrąglik na ekspedycję karną przeciw poszukiwaczom złota w Treblince”.
Dokument przywołał niedawno Jacek Leociak (współautor „Getta warszawskiego. Przewodnika po nieistniejącym mieście”) w rozmowie z Michałem Okońskim w „Tygodniku Powszechnym” i dodał:
„Już na początku 1943 roku w niektórych wydawnictwach konspiracyjnych odnotowano, że wsie w pobliżu Treblinki są całkowicie zdemoralizowane”.
Historyczka Martyna Rusiniak przywołuje dwie relacje.
Pierwsza, Polsko-Sowiecka Komisja do Zbadania Zbrodni Niemieckich z 15 września 1944 r. Komisja zastała „pole porosłe kartoflami”, podarte i nadpalone części dowodów osobistych, porozrzucane misy, kubki, widelce, zabawki dziecinne, strzępy książek, ubrań, butów. „Czuć jeszcze nadal trupi zapach”.
Kolejna relacja z wizyty Michała Kalembasiaka i Karola Ogrodowczyka (zachowana w archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego) pochodzi z 13 września 1945 roku. Minął rok i teren nie wygląda już jak pole kartofli:
„Stwierdziliśmy, że w miejscu, gdzie znajdował się obóz, zastaliśmy zryte pole przekopane przez okoliczną ludność. Pole było tak zryte, że w niektórych miejscach były doły do 10 m głębokie, w niektórych widniały szczątki kości ludzkich, piszczele, szczęki, nogi. Pod każdym drzewkiem były otwory wykopane przez poszukiwaczy złota, brylantów. Odór trupi i gazu tak nas odurzył, iż poczęliśmy z kolegą wymiotować i uczuliśmy drapanie niesamowite w gardle. Posuwając się po terenie dalej, zastaliśmy ludzi, którzy kopali w dołach, rozkopywali ziemię. Zapytani przez nas: ''Co wy tu robicie?'', nie dali żadnej odpowiedzi. W oddaleniu od powyższego miejsca o 300 m, gdzie uprzednio znajdowało się krematorium, zauważyliśmy grupę ludzi z łopatami, którzy kopali w ziemi. Zobaczywszy nas, zaczęli uciekać”.
W archiwum IPN historyczka znalazła pismo komendanta MO z Kosowa Lackiego do prokuratora w Siedlcach z 29 września: „sporządzaliśmy obławy, przepędzając hieny ludzkie, które uparcie wracały”.
Takich dokumentów i opowieści jest więcej. Rozdział książki, w którym się znajdują, Martyna Rusiniak zatytułowała „Długi cień Treblinki – Eldorado Podlasia?”.
Historyczka pochodzi z tamtych stron. Opowiada nam, że dała do przeczytania pracę magisterską (która była podstawą książki) swojemu kuzynowi: „Niczego nowego się nie dowiedziałem”, skomentował.
12 Co jest na tej fotografii? Nie można nawet z pewnością powiedzieć, gdzie została wykonana. Na polance w obozie zagłady? Bardzo możliwe! Ale równie dobrze można je było zrobić na innej polance, gdzie były masowe groby. Takich polanek po wojnie było w Polsce wiele.
Kopacze? Ludzie, którzy porządkowali obóz? Wieśniacy zagonieni do ekshumacji żołnierzy Armii Czerwonej?
Kierownik Kopówka zrobił powiększenia twarzy postaci ze zdjęcia.
Rozdał je lokalnym autorytetom. W tutejszej prasie ukazało się ogłoszenie. Mieszkańcy będą szukać na zdjęciu swoich bliskich. Wszyscy mają nadzieję, że znajdzie się jakiś dowód. Dowód, że ci ze zdjęcia zostali napiętnowani pochopnie, bo nie byli hienami.
https://archiwum.rp.pl/artykul/1015502-Tajemnice-starej--fotografii.html
https://www.rp.pl/1500plusminus/art19226461-tajemnice-starej-fotografii
|
|
|
stefan
|
Wysłany:
Sob 21:12, 22 Sty 2011 Temat postu: |
|
"Rzetelność" Grossa: Z ludzi porządkujących groby ofiar zrobił haniebnych “kopaczy”?
Dziennikarze śledczy “Rzeczpospolitej” Paweł Majewski i Michał Reszka w niezwykle ciekawym i rzetelnym tekście zajęli się zbadaniem kluczowego “dowodu” w dziele Jana Tomasza Grossa pt. “Złote żniwa”.
Przypomnijmy – książka ta, którą wyda wkrótce katolickie wydawnictwo Znak, buduje tezę o masowym bogaceniu się tuż po wojnie polskich chłopów na przeszukiwaniu masowych grobów wokół byłego niemieckiego obozu zagłady w Treblince.
Kluczowym “dowodem” na tę tezę jest właśnie zdjęcie, według Grossa przedstawiające “najprawdopodobniej” wieśniaków, którzy rabowali mogiły Żydów zamordowanych w Treblince. Taką tezę popularyzuje też “Gazeta Wyborcza”. Jak się jednak okazuje, jeżeli już używać można słowa “najprawdopodobniej”, to przy stwierdzeniu, że NIE prezentuje ono wspomnianych wieśniaków. Więcej – przedstawia zapewne ludzi, którzy skrzyknięci przez poruszonego stanem grobów polskiego inteligenta, katolika, dobrowolnie mogiły te porządkują! A więc z ludzi działających z poczucia konieczności uszanowania ludzkich szczątków, zrobiono hieny…
Co dokładnie ustalili reporterzy “Rzeczpospolitej”?
1. Fotografia jest pożółkła, niewielkich rozmiarów. Jej pierwszym właścicielem był Tadeusz Kiryluk - wieloletni kierownik muzeum powstałego na miejscu obozu.
2. Kirylukowi miał przekazać zdjęcie (w latach 60.) Lucjan Sikora, dróżnik z Poniatowa.
3. Prezentował on całkowicie odmienną od Grossa, i chwalebną dla osób na fotografii występujących, historię powstania fotografii. Kiryluk wspomina:
Sikora objaśniał, że zdjęcie przedstawia ludzi, których skrzyknął do uporządkowania szczątków na terenie obozu.
4. Choć reporterzy “GW” i Gross utrzymują, że zdjęcie przedstawia pojmanych “kopaczy” w których kieszeniach były “żydowskie złote zęby i pierścionki”, trudno tę tezę obronić. Bo opis wspomnianej akcji zachowany w archiwach odnosi się do 4 marca 1946. A w tym dniu, jak donosiły gazety, była zerowa temperatura, lodowe zatory na rzekach. Tymczasem ludzie na fotografii ubrani są w letnie rzeczy.
5. Co więcej, ludzie na fotografii to nie żołnierze, ale milicjanci, we wspomnianej obławie brało zaś udział wojsko.
6. Ludzie na zdjęciu nie wyglądają zresztą na osoby złapane na czymś złym, ubrani są odświętnie. Milicjanci nie wydają się ich pilnować.
7. Gross był w Treblince, ale fotografii nie oglądał. Nie był też zainteresowany dodatkowymi informacjami. Kierownik muzeum dr Edward Kopówka mówi:
Był, ale jej nie oglądał. Chciał tylko potwierdzić czy znajduje się w zbiorach. Powiedziałem, ze zdjęcie może mieć drugie znaczenie i związane jest z porządkowaniem terenu w latach 40. lub 50.
Gross uwierzył?
Nie wiem. Spytał tylko, czy ja stąd pochodzę. Potwierdziłem, że z terenów nieco dalszych, ale stąd.
I co?
Pokiwał głową i rozmowa się skończyła.
8. Być może w ogóle zdjęcie nie dotyczy Treblinki.”Rz” stwierdza:
Po wojnie wieśniacy byli zmuszani do udziału w ekshumacjach czerwonoarmistów.
Więcej – w reportażu “Tajemnice starej fotografii” w dodatku “Plus minus” weekendowego wydania “Rz”. Autorzy nie kwestionują, że do haniebnych zjawisk szukania złota w masowych grobach żydowskich dochodziło, ale pokazują, że był to raczej element chuligaństwa, któremu polskie władze i inteligencja przeciwdziałały. Stawiają też poważne pytania co do rzetelności Grossa.
https://www.bibula.com/?p=31020 |
|
|