Teresa
|
Wysłany:
Pią 14:18, 22 Maj 2015 Temat postu: Prawda o Świadkach Jehowy. Świadectwo. |
|
Świadkowie Jehowy - siewcy kąkolu
(...)
http://www.traditia.fora.pl/szatan-nie-umarl-ezoteryka-okultyzm-balwochwalstwo,44/swiadkowie-jehowy-siewcy-kakolu,1927.html
------------------------------------***-----------------------------------
Prawda o Świadkach Jehowy. Świadectwo.
Byłam 13 lat poza Kościołem katolickim w organizacji Świadków Jehowy, zatrzymana w "więzieniu bez krat i bez łańcuchów", jak mówi biblijna księga Mądrości 17,15. Tym, co mnie tam trzymało był strach, który myliłam z miłością do Boga i Jego przykazań. Strach. Potęgowany przez czasopisma i pozycje książkowe wydawane przez Towarzystwo Biblijne i Traktatowe „Strażnica”. Dobrze napisał Pan Tadeusz Kunda z Gdyni-Witomina, autor świetnej książki pt. „Spór o Boże Imię”, broniącej prawd wiary katolickiej, że periodyk „Strażnica” winien tak naprawdę nazywać się „Strasznica”, ponieważ straszy, poraża wręcz, paraliżuje władze umysłowe, które poddają się pod panowanie fałszywych nauczycieli. [Mt 24, 23-28]
Pochodzę z rodziny katolickiej, z problemem przemocy i innych dysfunkcji. Od poczęcia więc towarzyszył mi strach, brak poczucia bezpieczeństwa i należytej rodzicielskiej troski i czystej miłości. Miałam złote serce i od wczesnych lat dziecięcych często myślałam o Bogu i o tym co się dzieje po śmierci. Zadawałam sobie pytania egzystencjalne. Środowisko, w którym wzrastałam, było patologicznie zazdrosne i zaborcze. Aby przetrwać, pozostawała mi uległość i bezbrzeżna, jak ocean, samotność, gdyż byłam od moich opiekunów zależna i wierzyłam, że jestem źle traktowana, gdyż na to sama sobie zasłużyłam. Nieszczęśliwe dzieciństwo, pełne ran i drzazg. Gehenna. Cierpiałam na silną nerwicę lękową. Zaczęłam czytać Pismo Święte, gdy tylko opanowałam sztukę czytania w I klasie szkoły podstawowej. Miałam wielkie i piękne pragnienia duchowe, ale przy mnie nie było nikogo, z kim mogłabym dzielić swoje pasje. Byłam zamknięta w sobie. Bardzo lubiłam chodzić do kościoła i na religię, ale nie umiałam nawiązać bliskiej więzi z Bogiem, cieszyć się życiem sakramentalnym, przyjaźnią i miłością innych ludzi. Nie było mi to dane. Widząc rozmodlonych wiernych w świątyni, uważałam, że mogą być blisko Pana Boga, bo są dobrymi, a ja nie jestem tego godna, ani warta. Krzywdzone dzieci widzą świat inaczej. Gdy byłam 15-letnią panienką, dostałam się do Liceum Medycznego w Gdyni na Wydział Pielęgniarstwa. Chciałam być dobra i służyć bliźnim. Przeczytałam jednym tchem lekturę "Quo vadis" Henryka Sienkiewicza. Marzyłam o tym, by mieć tak silną wiarę jak pierwsi chrześcijanie, być we wspólnocie, która byłaby prześladowana i rozmiłowana w Bogu,a nawet oddać swoje życie w jej obronie. Zaczęłam patrzeć na miłość i na życie przez pryzmat tej powieści.
Miałam dużo wątpliwości na temat prawd wiary i wiele głębokich zranień w sercu i w duszy. Uczyłam się anatomii, medycyny i biologii, i ciągle myślałam o tym, jak Bóg jest potężny i mądry, jak cudownie nas stworzył.
Poznałam chłopaka, który odciągnął mnie od Kościoła i od nauki w szkole. Robił mi sceny zazdrości za to, że chodzę na religię, bo była tam obecna płeć przeciwna. Miał na mnie zły wpływ. Nasza relacja nie była czysta. Byłam wykorzystywana, ale cierpiałam w milczeniu, gdyż tego nauczyłam się w domu rodzinnym - milczeć i cierpieć. Tak pojmowałam miłość. Modliłam do Boga, by mi pomógł. Usłyszałam w duszy wezwanie, by pójść do spowiedzi, ale bałam się, że ksiądz mnie potępi, wykrzyczy i wyrzuci z kościoła na całe gardło, przy wszystkich. Nie znałam jeszcze wtedy potęgi Bożego Miłosierdzia i mocy sakramentu pojednania.
Po pewnym czasie do mojego domu zawitali Świadkowie Jehowy. Zaimponowali mi znajomością Pisma Świętego, otwartością, elegancją, jak mi się wówczas wydawało - życzliwością i ochotą, by rozmawiać na tematy Boże i religijne. Zostawili mi czasopisma, potem książki do studiowania pt. „Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi” i „Twoja młodość, korzystaj z niej jak najlepiej”. Potrzebowałam troski, opieki i kierownictwa w życiu. Pod ich wpływem w wieku 16 lat przeczytałam całą Biblię od deski do deski. Wydawało mi się, że Pana Boga za nogi złapałam, że nareszcie spotkałam ludzi, którym zależy na mnie i na zbawieniu mojej duszy. Bracia Starsi zrobili dla mnie rzecz cudowną, wręcz wspaniałą. Do dziś jestem im za to wdzięczna, jednak w ostatecznym rozrachunku były to tylko miłe złego początki. Kiedy zauważyli, że mam chłopaka, wzięli go na męską, ojcowską rozmowę i na podstawie Słowa Bożego wyjaśnili mu wartość zachowywania czystości przedmałżeńskiej, skromności i dziewictwa. Nie posiadałam się z radości. Dziękowałam Bogu, że mnie wysłuchał i mi dopomógł, że nie będę już dłużej molestowana i obwiniana. „To dlatego, że jesteś taka pociągająca, powabna i ponętna”. Łechtanie dziewczęcej próżności, na którą dawałam się nabrać i na którą nabiera się niejedna z nas, mająca na celu zaspokojenie męskiej ego-manii i erotomanii. Pomoc Braci ze Zboru była po prostu bombardowaniem uczuciami, miłością, życzliwością - techniką psychomanipulacji stosowaną w sektach, by zatrzymać w nich nowych członków i przejąć kontrolę nad ich życiem.
Jak się później okazało, nie interesowali się tak naprawdę mną i moimi problemami i nie umieli mi pomóc. Ale o tym później. Przez 2 lata analizowałam Słowo Boże na Studium Biblijnym i w Zborze na trzech zebraniach w tygodniu. W ślad za mną poszedł mój chłopak, moja siostra, która widziała pozytywne zmiany w moim życiu (mój chłopak przestał pić, palić i kłócić się ze mną o byle co z powodu swej zaborczości) oraz koleżanka z klasy ze szkoły pielęgniarskiej, której babcia przyjmowała już wcześniej Świadków Jehowy. Potem także kuzynka, która w przyszłości bardzo mi zaszkodziła. Mój „chrzest” - symbol oddania się Jehowie przyjęłam w Sali Królestwa Świadków Jehowy w Rumi. Myślałam, że przeżyję to bardzo duchowo, ale się rozczarowałam. Odczułam niewymowną pustkę i smutek w sercu, które będą mi odtąd towarzyszyć aż do 1998 roku, kiedy po 13 latach przynależności do Zboru zerwałam z nim kontakt na rzecz Kościoła Rzymskokatolickiego, naszej Matki. Po tzw. „chrzcie” miałam mnóstwo obowiązków jako głosiciel zborowy. Dostałam teren osobisty, na którym głosiłam naukę Towarzystwa „Strażnica”, rozpowszechniałam czasopisma i werbowałam. Ale miałam coś takiego w sobie, jak to określali moi słuchacze - taką szczerość - że zamiast wstępować do zboru, zbliżali się do Chrystusa i szli do spowiedzi. Inni mówili mi, że nie będę długo Świadkiem Jehowy, gdyż jestem inna od innych głosicieli, których znali. Byłam przekonana do tego co robię, a gdy coś szło nie tak - zamykałam się w swoim systemie myślenia wyniesionym z dzieciństwa, że jestem wszystkiemu winna i że powinnam bardziej się postarać. Zakładałam maskę na twarz. Wyjeżdżałam latem na ośrodki pionierskie na tereny wiejskie. Widziałam jak jeden brat, syn Starszego upił się do tego stopnia, że zwymiotował przed namiotem, a gdy po czasie wytrzeźwiał - poszedł w koszuli i w krawacie nauczać po wioskach. To było gorszące. Poznałam w organizacji wiele szlachetnych osób, które miały tak jak ja dobre intencje, lecz bywali i tacy, którzy byli podli, wyrachowani, dwulicowi i nieuczciwi. Niektórzy Bracia Starsi nie byli przykładem cnót, a wręcz anty-świadectwem, zdarzały się rozwody, przemoc w rodzinie, szczególnie psychiczna i inne niechrześcijańskie postawy jak nadużywanie alkoholu, na co byłam i jestem przeczulona ze względu na historię mojego życia.
Krytykowanie i poddawanie w wątpliwość doktryny wyznania jest traktowane jako bunt i nielojalność przeciwko Bogu i organizacji, która wg nich kierowana jest przez Ducha Świętego. Jedynym „lekarstwem” na wszystkie problemy jest wizyta Braci Starszych, zachęcanie do większej aktywności na zebraniach w Sali Królestwa i w pracy polowej od drzwi do drzwi. Ewentualnie postraszenie publicznym napiętnowaniem, tzw. naznaczeniem w zborze na zebraniu lub zebraniem się trzyosobowego Komitetu Sądowniczego złożonego z Braci Starszych, którzy nie mają potrzebnych kwalifikacji zawodowych, moralnych i duchowych do rozstrzygania o sprawach duszy, grzechu i przebaczenia, bądź nieprzebaczenia i wykluczenia z organizacji, pozbawiania społeczności. Jest to bardzo dotkliwa kara, ponieważ osobnik wykluczony nie ma prawa rozmawiać z innymi braćmi i siostrami, a nawet witać się słowami „dzień dobry” i „do widzenia” np. na ulicy. Niektórzy tego nie wytrzymują i dosłownie i w przenośni wariują, wpadają w obłęd i depresję. Komitet Sądowniczy to namiastka spowiedzi, tyle że przesłuchanie odbywa się przed trzema Braćmi Starszymi naraz. Wyznanie zakazuje obchodzenia świąt, urodzin, imienin, Dnia Matki, Dnia Dziecka i śpiewania na baczność Hymnu Narodowego, uważając, że są to święta i uroczystości babilońskie, a więc wywodzące się z fałszywej według nich wiary chrześcijańskiej. Świadkowie Jehowy są sektą antyspołeczną. Nie są patriotami tylko kosmopolitami. Nie uznają wojny w obronie Ojczyzny przed zbrodniczym najeźdźcą. Nie chodzą na żadne wybory i nie mają systemu wsparcia dla najbiedniejszych. Trzymają się razem, uważając że są „w prawdzie”, a reszta świata poza nimi jest w mocy złego. W ich Biblii w Przekładzie Nowego Świata słowo diabeł jest zawsze pisany wielką literą np. Jana 8,44, a w Prologu w Jana 1,1-18 używają słowa bóg z małej litery w stosunku do Chrystusa Pana. Tym samym wywyższają złego ducha, a poniżają Jedynego Prawdziwego Boga, który skonał za nich na Krzyżu. Gdy ktoś jest zdecydowany zostać Świadkiem Jehowy, sprawdzają u niego w domu czy zniszczył dewocjonalia, różańce, święte obrazy, kropidła i krzyże. Nakazują je zniszczyć, nawet Pamiątkę I Komunii Św. i książeczkę do nabożeństwa. Nieobchodzenie świąt i uroczystości rodzinnych doprowadza do separacji i lęku w relacjach społecznych i międzyludzkich. Izoluje od rodziny i społeczeństwa, a silnie wiąże ze Zborem, który staje się rodziną zastępczą. Dlatego tak trudno jest opuścić szeregi Świadków Jehowy. Po czasie następuje rozkład życia uczuciowego w pierwotnej rodzinie i silne uzależnienie psychiczne od Świadków Jehowy. Potrzeba cudu, by się stamtąd wydostać i wrócić żarliwie do Kościoła.
Mijały lata. Mój chłopak mi się oświadczył. Urządził mi szantażyk, że jeśli nie wezmę z nim ślubu w wieku 21 lat, mam mu powiedzieć, to ułoży sobie życie z inną kobietą. Prosiłam Boga o znak, czy mam za niego wyjść za mąż, czy nie. Oprócz pociągu do mnie, miał on też pociąg do alkoholu, a odkąd związał się ze Świadkami Jehowy ów problem rzekomo poszedł w zapomnienie. Prawda wyglądała inaczej. Jak się później okazało - pił mniej, ale w znacznej mierze ukrywał przede mną swój nałóg, nie mówiąc mi o tym, że po wyjściu ode mnie nadal utrzymywał kontakty z kolegami z osiedla, z którymi się alkoholizował. Byłam DDA - dorosłym dzieckiem alkoholika, i jak się okazuje, byłam samotna w tłumie przed powzięciem tak ważnej życiowej decyzji, jaką jest małżeństwo. Nie znałam zasad rozeznawania duchowego, czego później uczyłam się u Jezuitów na Ignacjańskich Ćwiczeniach Duchowych. Na rodziców nie mogłam liczyć. Ich związek był przepełniony przemocą. Powinnam była odmówić w odpowiedzi na szantaż emocjonalny, świadczący o niedojrzałości narzeczonego, a ja się przestraszyłam, że zostanę sama. Bałam się, bo mój ojciec był bardzo agresywnym alkoholikiem. Narzeczony mnie przed nim bronił. Pracowałam na stanowisku pielęgniarki w Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym w Gdańsku na Oddziale Neuroinfekcji i Obserwacji. Żyłam w stresie, bo jako Jehowitka nie mogłam podawać chorym transfuzji krwi i spotykało się to z negatywnym odzewem ze strony koleżanek pielęgniarek, które dawały mi to odczuć. Było mi ciężko. Było mi źle. Ale nie dawałam nic po sobie poznać. Robiłam dobrą minę do złej gry. Brnęłam i brnęłam coraz dalej z grzechu w kolejny grzech. Przecież u Świadków Jehowy nie ma Mszy św. ani żadnych sakramentów. Przecież małżeństwo ze Świadkiem Jehowy będzie tylko i wyłącznie kontraktem cywilnym zawartym przed urzędnikiem, a nie przed Bogiem. Przecież ślub w sekcie nie ma żadnej wartości. Jest grzechem nieczystym. Nie byłam tego wszystkiego świadoma. Modliłam się gorąco. Wyobrażam sobie jak gorąco modlił się za mnie mój dobry Anioł Stróż, jak walczył o moją biedną duszę, bym przejrzała, bym nie wychodziła za mąż za człowieka, który pokazał szantażem, że mnie nie szanuje i nie umie czekać aż będę gotowa. Dokonałam pospiesznego wyboru, mimo że Bóg odpowiedział na moją prośbę o znak. Nie wierzyłam sobie, nie wierzyłam w siebie, i nie wierzyłam Bogu, a jednocześnie „obchodziłam morze i ląd by pozyskać choć jednego wyznawcę”, jak faryzeusz opisany przez Pana Jezusa w Mateusza 23,15. Znakiem ostrzegawczym od Boga był fakt, że mój narzeczony upił się prawie do nieprzytomności w mojej obecności, co miało już miejsce wcześniej, zanim zostaliśmy Świadkami Jehowy. Bałam się. Zwierzyłam się z moich rozterek siostrze i bliskiej koleżance ze zboru. Odwodziły mnie od decyzji zerwania zaręczyn, argumentując, cytuję: „on nie będzie pił, bo Świadkowie Jehowy nie piją”. Mówiły od rzeczy, bo przecież upił się, będąc Świadkiem Jehowy, ale dałam się popchnąć w ten związek. Byłam jak chmura, którą targa wiatr to tu, to znów tam.
Przekonałam się boleśnie na własnej skórze, że Świadkowie Jehowy nie są krystalicznie czystymi nadludźmi, bez skazy i zmazy, jak tego chce i rozgłasza na prawo i lewo po całym świecie ich Centrala w Nowojorskim Brooklynie. Są grzeszni i to przez wielkie "G". Nie ma sensu odchodzić od Kościoła katolickiego do innych wyznań i wspólnot ze względów moralnych, tak jak to zrobiłam, mając nadzieję na lepsze i szczęśliwsze życie zwłaszcza rodzinne. Jest to zwykła ułuda. Wszędzie są ludzie i ludziska. Jeśli jakiś kult chce nas przekabacić i przeciągnąć na swoją stronę - użyje właśnie tego argumentu: chodźcie do nas, bo my jesteśmy lepsi niż katolicy.
Bóg dał mi w końcu łaskę poznania dobrych katolików, na wysokim poziomie moralnym, czego zawsze pragnęłam i o czym zawsze marzyłam. Musiałam jednak długo, wytrwale i z ogromną pokorą prosić o tę wielką łaskę. Każda sekunda, każda minuta, każda noc i każdy dzień i każda osoba jest darem. Nam się nic nie należy. Wszystko co mamy pochodzi od Boga, naszego Pana i Stwórcy.
Nadszedł dzień mojego ślubu cywilnego. Miałam piękną białą sukienkę do ziemi. Wyglądałam jak anioł. Zostałam oszukana. Chciałam żyć zgodnie z Dekalogiem, a przez Świadków Jehowy stanęłam oko w oko z grzechem cudzołóstwa. Myślałam, że jestem żoną, a byłam ledwie narzeczoną. Myślałam, że spełniam powinność małżeńską, a w rzeczywistości ciężko grzeszyłam i obrażałam Boga. Moja biała dusza stawała się coraz bardziej czerwona jak szkarłat i purpura. Wszystko to w nieświadomości i pod wpływem prania mózgu. Przypomina mi o tym tajemnica Biczowanie Pana Jezusa, który cierpiał za wszystkie sprośności i nieskromności. W poprawiny „bawiłam się” sama, bez mojego alias męża. Tłumaczył się, że było za gorąco, że za dużo zjadł tego czy tamtego. Przespał prawie całą noc, bo przeholował z alkoholem. Tak bywało później często. Szantażował mnie, że jeśli nie będę z nim piła w domu, odejdzie ode mnie. Najpierw obiecanki cacanki - nie będę pił - ożeń się ze mną, a potem piekło. Ostatecznie po 7 latach trwania tego związku zakończył się on rozwodem. Mężczyzna ów ułożył sobie życie z tą Jehowitką, która odwodziła mnie od decyzji o zerwaniu zaręczyn. Była bardzo liberalna w swych czynach i poglądach, co odpowiadało mojemu mężowi. Jestem arcy konserwatywna. Najpierw był gorący romans, a potem kolejny cywilny związek. W trakcie trwania naszej relacji pił alkohol w tajemnicy przede mną, a potem bywał agresywny i natarczywy. Bałam się go potwornie. Korzystałam z pomocy Centrum Interwencji Kryzysowej PCK, policji i prokuratury, by powiedzieć stop przemocy. Bił mnie i porywał mi dziecko oraz niszczył więź łączącą mnie z synkiem. Prosiłam Braci Starszych o pomoc, ale mi nie wierzyli. On przedstawiał mnie w ich oczach jako psychicznie chorą, bo leczyłam się w Poradni Zdrowia Psychicznego z powodu nerwicy lękowej i neurastenicznej. Potrzebowałam spokoju, ciepła i życzliwości. To, czego się bałam spadło na mnie. Dramat dzieciństwa powtórzył się. Historia zatoczyła koło. Zrozumiałam, że on nigdy tak naprawdę mnie nie kochał. I po co mi było to wszystko? Gdybym wtedy jako 16-latka posłuchała Bożego natchnienia i udała się do spowiedzi, z pewnością Bóg wspomógł by mnie Swą łaską i dopomógł zerwać relację z lubiącym wódkę i seks młodzieńcem. Bóg uratowałby mnie przed nieszczęściem.
Kiedy mój partner mnie zdradzał, zgłosiłam ów fakt Braciom Starszym. Cywilny mąż dał mi to odczuć, że jest inna kobieta, a poza tym cały zbór huczał od plotek. Wszyscy o wszystkim wiedzieli, tylko nie ja. To było straszne i porażające przeżycie, gdy Bracia Starsi po rozmowie z romansującymi ze sobą, przyszli do mojego domu, by mi oświadczyć, że jeżeli nie przestanę ich niewinnie oczerniać, zostanę wykluczona z organizacji. Oni kłamali i wszystkiemu zaprzeczali. Wykluczenie łączyłoby się z towarzyską i duchową banicją dla mnie w stosunku do innych członków wspólnoty. Wówczas przyszło otrzeźwienie. Pomyślałam, że znalazłam się w bagnie. Na samym dnie. Po ich wyjściu upadłam na kolana i po raz pierwszy od niespełna 13 lat zawołałam na pomoc Jezusa Chrystusa. Jest to czyn potępiony i zabroniony przez Świadków Jehowy, którzy nie wierzą w Bóstwo Chrystusa i uważają, że ma On niższą pozycję niż Jego Ojciec. Wg nich można się modlić tylko i wyłącznie do Boga Ojca, którego nazywają Jehową. Kwestie dotyczące Imienia Bożego i Bóstwa Chrystusa z właściwą sobie precyzją wyjaśnia Pan Tadeusz Kunda w godnej polecenia książce pt. „Spór o Boże Imię”. Wg Świadków Jehowy modlitwa do Pana Jezusa jest grzechem bałwochwalstwa. Modlitwa do Jezusa ma jednak mocne podstawy biblijne, które wcześniej znałam, np. Dzieje Apostolskie 7,59. Modlitwa św, Szczepana - „Panie Jezu, przyjmij ducha mojego”. Modlitwa Bartymeusza ślepca „Jezusie, Synu Dawida ulituj się nade mną” Mk 10,47. Apokalipsa 22,20, Łukasza 23,42. Śpiewałam z całego serca „Jezus Chrystus moim Panem jest. Alleluja!”. Oznacza to, że Świadkowie Jehowy nie znają dobrze Biblii i ją po swojemu interpretują, wyrywając wersety z kontekstu w taki sposób, by pasowało to do ich dziwacznej doktryny. Po pewnym czasie ci sami Bracia Starsi odwiedzili mnie, by mnie poinformować, że mój małżonek napisał list do Zboru z informacją, że chce się rozwieść i ożenić z Jehowitką. Bracia Starsi powiedzieli, że przyjmą ich z powrotem do wspólnoty po wykluczeniu za cudzołóstwo, gdy ci zalegalizują swój związek i wobec Grona Starszych okażą skruchę. Nie wierzyłam własnym uszom! Ci sami Świadkowie Jehowy, którzy wmawiali mi, nieopierzonemu podlotkowi, że u nich nie ma rozwodów, dziś mi mówią, że przyjmą z powrotem do siebie trwających zatwardziale w grzechu nierządu, a nawet domagają się, by związek ten został prawnie umocowany. Tego mi było za wiele. Podjęłam decyzję, że nie chcę już być Świadkiem Jehowy. Mój były mąż był swego czasu Pionierem Pełnoczasowym i Sługą Pomocniczym. A więc nie byle kim w ich strukturach. Moja siostra na początku mnie wspierała, ale kiedy jej powiedziałam, że odchodzę od organizacji, bo jest nieczysta i toleruje pijaństwo i niemoralność, ta mnie potępiła i zerwała ze mną kontakty. Przyjaźni się z moim eks i jego nową żoną, kobietą również rozwiedzioną. Podobnie szwagier. Straciłam rodzinę. Świadkowie Jehowy odebrali mi dobrą opinię i dobre imię, ogłaszając na zebraniu, że jestem odstępczynią, która skalała czysty kult Boga Jehowy. Rzucili na mnie anatemę. Wiele razy padłam ofiarą oszczerstw. Miałam przez to problemy w pracy. (Od 14 lat modlę się o nawrócenie ich wszystkich i zamawiam w tej intencji Msze św. oraz proszę zakony klauzurowe w Polsce i na świecie o modlitwę i pomoc duchową.) W ten sposób Świadkowie Jehowy powodują ból, cierpienie i rozdźwięk w rodzinach, a nie pokój, który obiecują.
Zaczęłam szukać prawdziwej religii. Chciałam chodzić do kościoła, ale nie wiedziałam, czy jest wolą Pana Boga, by czcić obrazy, więc poprosiłam Go w modlitwie, by mi na to pytanie odpowiedział, gdyż Świadkowie Jehowy byli obrazoburcami. Byłam zindoktrynowana i miałam mętlik w głowie. Sama już nie wiedziałam w co mam wierzyć, a w co nie. Pod koniec 1998 r. przeżyłam wielką miłość do mężczyzny, który jest katolikiem i był lektorem u Dominikanów w Gdańsku. Modlił się za mnie i pomagał mi wydostać się z sekty. Pod wpływem głębokiego uczucia zakochałam się we wszystkim, co ma związek z Kościołem Rzymskokatolickim. Otworzyłam się. Przeczytałam książkę pt. ”W Służbie Bożego Miłosierdzia” traktującą o św. s. Faustynie Kowalskiej i powstaniu obrazu „Jezu, ufam Tobie!”. Wzruszyła mnie do łez historia św. s. Faustyny, którą sam Pan Jezus w wizji poprosił, by wymalowała Jego obraz i obiecał, że moc tego obrazu tkwi nie w farbie i pędzlu lecz w Jego łasce, oraz że ten, kto będzie czcił ten obraz nie zginie. Słowa te poruszyły mnie dogłębnie. Uwierzyłam im z całego serca. Świadectwo św. s. Faustyny przekonało mnie do kultu obrazów. My katolicy nie czcimy tego co jest „na niebie w górze”, czego zakazuje przykazanie dekalogu zapisane w 20 rozdziale księgi Wyjścia, ale czcimy to, co jest w Niebie w górze, a więc Boga w Trójcy Jedynego. Bóg jest w Niebie, a nie „na niebie”. To ogromna różnica. Nie jesteśmy bałwochwalcami, jak zniesławiają nas fałszywi prorocy i fałszywi nauczyciele. Usłyszałam w duszy głos, który wydobywał się z serca i docierał do moich uszu. Cytuję: „idź do kościoła Najświętszej Maryi Panny, wyspowiadaj się i przyjmij Komunię świętą”. I tak po wielokroć. Odszukałam ów kościół w Gdyni przy ulicy Świętojańskiej, weszłam i zobaczyłam po prawej stronie duży obraz przedstawiający Chrystusa w białej szacie z promieniami wychodzącymi z Serca. Poczułam, że postać na obrazie ciągnie mnie do Siebie z nadludzką siłą. Obraz pociągał mnie ku sobie jak magnes, a ja szłam w jego stronę jak urzeczona swym Oblubieńcem Oblubienica z Pieśni nad Pieśniami. Przeczytałam napis pod obrazem: „POLSKĘ SZCZEGÓLNIE UMIŁOWAŁEM, Z NIEJ WYJDZIE ISKRA, KTÓRA PRZYGOTUJE ŚWIAT NA OSTATECZNE PRZYJŚCIE MOJE”. Słowa Jezusa dotknęły mego serca i nerek. (zob. Jr 11,20). Teraz obok tego kościoła jest Gdyńskie Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Codziennie oprócz niedziel Czciciele Miłosierdzia Bożego spotykają się tu na Drodze Krzyżowej i Koronce o godz. 15:00. Bóg dał mi znak, o który prosiłam przez silne przeżycie mistyczne. Tym razem posłuchałam głosu wewnętrznego, wyspowiadałam się i po raz pierwszy od 13 lat w pełni uczestniczyłam w Najświętszej Ofierze Mszy Świętej.
Skomponowałam muzykę do porywającej, mojej ulubionej księgi biblijnej Pieśni nad Pieśniami. Ułożyłam na jej podstawie wiele kompozycji poezji śpiewanej. Zaczęłam pisać wiersze. Bóg obdarzył mnie nowym, bardzo miłym i dźwięcznym brzmieniem głosu. Od tamtego czasu żyję w stanie łaski uświęcającej. Uczestniczę aktywnie w życiu Kościoła. Z mojego cywilnego związku mam 18-letniego syna, którego mąż mi zabrał, gdy chłopczyk miał 4,5 roku, wykorzystując niedoskonałość sądu oraz mój zły stan zdrowia, niedostatek oraz brak oparcia w kimkolwiek z rodziny. Moja mama już nie żyła, a z rodziną nie utrzymywałam kontaktu, bo byłam Świadkiem Jehowy. Ich kontrola sięgnęła całej pełni mojego życia. Zindoktrynował synka, nabuntował i odizolował ode mnie na wiele długich lat. Walczyłam w sądzie, ale zostałam zniesławiona. Mam zasądzone alimenty. Płaciłam je z pensji pielęgniarki w wysokości 700 zł miesięcznie. Pracowałam w gabinecie zabiegowym i poradni dziecięcej, a z własnym dzieckiem nie mogłam się widywać. Sędzia była stronnicza. Byłam zmuszona składać skargi do Prezesa Sądu. Mój syn jak mnie widział, był tak negatywnie do mnie nastawiony, że na powitanie mnie kopał, a jego ojciec nie reagował, mówiąc, że on mnie nie kopie, że to co mówię jest, cytuję: „objawem mojej choroby psychicznej”. Dołował mnie i poniżał niemiłosiernie. Szczerze powiedziawszy, przez te wszystkie lata nie miałam praktycznie życia osobistego - tylko kościół, modlitwa i praca – praca, modlitwa i kościół. Ile łez wylałam, ile leków na uspokojenie biorę i brałam - sam Pan Bóg raczy wiedzieć. Wymodliłam jednak, że mój syn w wieku 16 lat się zbuntował i odstąpił od chodzenia na zebrania zborowe, do których zmuszał go ojciec. Za karę był gnębiony i został uwięziony przez ojca w domu. Gdy się dowiedziałam o tym prześladowaniu, poinformowałam byłego męża, że zażądam od sądu ograniczenia mu władzy rodzicielskiej i ustanowienia nadzoru kuratorskiego, dlatego, że zmusza syna do praktyk religijnych. To poskutkowało. Pomagała mi Pani z Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Sektach i Nowych Ruchach Religijnych. Życia sobie nie ułożyłam. Drogi moje i mężczyzny, którego tak bardzo pokochałam, się rozeszły. Do naszej relacji wtrąciła się zazdrosna kuzynka Jehowitka. Los nas rozdzielił. Mam przez to złamane życie i serce. To ogromny ból i wielkie cierpienie aż do dziś. Pali jak stygmat wewnętrznie. To było i jest szczególne, czyste i piękne uczucie, chociaż serce tego mężczyzny się ode mnie odwróciło. Teraz wiem, co czuje Chrystus, gdy my, grzesznicy odtrącamy i ranimy Boże Serce naszymi czynami i wyborami. Można złamać serce kobiecie, mężczyźnie, dziecku i Bogu również. Mam nadzieję, że święta Rita, stygmatyczka ciernia i róży, patronka spraw trudnych i po ludzku beznadziejnych, wyleczy rany mojego serca i serca mojej kochanej latorośli, która tak odważnie postawiła się ojcu. Mieszka nadal z ojcem, a mnie odwiedza. Nie jest on ochrzczony (jedynie z wody) nie jest przyjęty do I Komunii Św., ani bierzmowany, a w stosunku do mnie ma wiele uprzedzeń ze względu na otaczające mnie nieprzychylne postawy, które mu się udzielają. Zrozumiałam też, że tak naprawdę nigdy nie byłam mężatką, ponieważ po pierwsze ślub zawarty w sekcie nie jest małżeństwem, a po drugie nie miałam ślubu kościelnego, więc w świetle prawa kanonicznego jestem panną, osobą wolną.
Sławię Cię Panie mój, bo mnie wybawiłeś! Proszę wszystkich ludzi dobrej woli o modlitwę w intencji mojego syna, któremu przy chrzcie z wody nadałam drugie imię Emanuel, aby Bóg obdarzył go Swoją łaską. Spełniły się wzniosłe pragnienia mojej duszy. Bóg obdarzył mnie wiarą tak jak pierwszych chrześcijan i jestem we wspólnocie wierzących, którzy wszędzie, na całym świecie znoszą prześladowanie w łączności z Chrystusem Jezusem zgodnie z 2 Tym 3,12.
Odkryłam skarb tradycyjnej, łacińskiej Mszy świętej Trydenckiej w klasycznym rycie rzymskim ”tyłem do ludu”. Jestem wdzięczna Ojcu Świętemu Benedyktowi XVI, że ją uwolnił i przywrócił do łask w Kościele, i że daje przykład wszystkim katolikom na całym świecie, by przyjmowali Jezusa Eucharystycznego w najbardziej godny sposób, a więc w postawie na klęcząco i do ust. Widać to w każdej transmisji Mszy św. sprawowanej przez Piotra naszych czasów. Zawsze zabiera ze sobą biały klęcznik, by wierni mogli wygodnie przyklęknąć. Jestem również wdzięczna wszystkim egzorcystom, którzy modlili się o moje uwolnienie, co jest niezbędne po opuszczeniu tak niebezpiecznego kultu jakim są Świadkowie Jehowy. Dziękuję wszystkim zakonnicom i wszystkim kapłanom. Czekam na wyniesienie na Ołtarze Służebnicy Bożej Rozalii Celakówny, Pielęgniarki ze Szpitala Św Łazarza w Krakowie, mojej koleżanki po fachu, której misja to Intronizacja Serca Bożego w naszej Ojczyźnie i na całym świecie. To wielka mistyczka katolicka, równie ważna jak św. s. Faustyna Kowalska. Odebrałam od niej wiele łask. Byłam na jej Grobie na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie i każdego do tego namawiam i gorąco zachęcam, jak również do obejrzenia o niej filmu w internecie. To wielka rzecz i wielka sprawa. Intronizacja. Jestem przyjęta do Szkaplerza Karmelitańskiego i Czerwonego Szkaplerza Męki Pańskiej u Księży Misjonarzy w Sopocie. Często modlę się na Świętej Górze w Gdyni Chyloni w lesie, gdzie są kapliczki Św. Mikołaja i Matki Boskiej oraz ustawione ławeczki. Dużo pomocy w swym życiu otrzymuję od Św Ojca Pio i dusz czyśćcowych.
2012-07-14
Sylwia z Parafii Św Józefa w Gdyni.
|
|